środa, 30 marca 2016

Pierwszy miesiąc razem, czyli dobry start w dorosłość

Choć pierwszy miesiąc ze szczeniakiem dosyć dobrze podsumowuje  opis: "Siki, siki wszędzie.", dzieje się także wiele innych ciekawych rzeczy. Czasem ciężko je dostrzec, gdy oczy same się zamykają po nocnych pobudkach i zbieraniu kolejnej kupy z wykładziny (zawsze mnie zastanawiało, jaki taki maluch może wyprodukować tyle "niespodzianek"?).
Zdumiewający jest też fakt, jak szybko taki papiś rośnie. Kładę się spać, a rano piesek jest zauważalnie większy.

Pomijając jednak kwestie fizjologiczne, co jeszcze robiliśmy z Yaronem przez pierwszy miesiąc?

Przede wszystkim wciąż ma zastosowanie lista priorytetów którą (nie bez trudu) ułożyłam opisując nasz pierwszy tydzień. Kwestie tam opisane to są dla mnie absolutne podstawy i nigdy nie nadjedzie moment, gdy przestanę je rozwijać.
Z czasem podnoszę jedynie poziom trudności, dodaję rozproszenia i inne wyzwania.

Co dalej?



W ciągu pierwszego miesiąca wprowadzam Yaronowi podstawy przyszłej pracy tropowej, tak zwane "fire trails".
Przyzwyczajam psa do takiej aktywności i chcę, by od szczeniaka szukanie osób kojarzyło mu się z ekstra emocjami, najlepszą zabawą i super żarciem. Do precyzji jeszcze dojdziemy, na początek budujemy motywację i najwspanialsze skojarzenia.

Skoro już mowa o podstawach zaczynamy także fundamenty podstawy pod przyszłe treningi obedience. Tu też stawiamy na mało nauki a dużo zabawy. Detale będziemy dłubać gdy już pies załapie ideę wspólnego treningu i będzie się cieszył na jego rozpoczęcie.



Zapisujemy się z Yaronem do psiego przedszkola. O naszych przedszkolnych podbojach chciała bym napisać osobny tekst, tu nadmienię jedynie, że na ten moment najważniejszą lekcją jaką Yaron wyniósł z przedszkola jest to, że jestem fajniejsza od psich kumpli proponujących dzikie harce. Szczeniak potrafi skupić się i pracować w towarzystwie innych psów, chyba nie muszę pisać, jaka to przydatna sprawa?

Wprowadzam chodzenie na smyczy. Mieszkając na urokliwym, ale jednak zadupiu mogę nie używać smyczy całymi dniami. Ponieważ jednak kontakty z cywilizacją są nieuniknione, pokazuję Yaronowi, że jest takie ustrojstwo jak zestaw smycz + obroża i z noszeniem go wiążą się pewne zasady. 
Grzeczne chodzenie na smyczy ćwiczymy głównie przy okazji wycieczek do miasta, to chyba najbardziej zaniedbywana przeze mnie dziedzina psiej edukacji.



Około trzy razy w tygodniu ćwiczę z Yaronem na piłkach fit paws (a w zasadzie na piłkach z LIDLa). Są to krótkie, wesołe sesje. Na ten moment psiak na widok wyciągniętej piłki od razu zaczyna się na nią wspinać z zadowoloną miną oczekując nagrody. Nie wiem, czy to tylko moje odczucie, ale małe ONki to mistrzowie niezgrabności. Przeciętny border w wieku 8 tygodni kilkukrotnie przerasta  miesiąc starszego Yarona, w zasadzie mi to nie przeszkadza, w końcu każdy rozwija się w swoim tempie, jednak gdy pies ścigając zabawkę potyka się o własne łapy, po czym hamuje ryjąc nosem w błocie prze następny metr... Niejednokrotnie.
Praca na piłkach, powolna i nastawiona na precyzję i ogarnianie grubych łapek, sporo Yaronowi dała. Przynajmniej mogę być spokojna, że raczej nie skrzywdzi się podczas dokazywania. Raczej, bo przecież to zdolny pies.



Na koniec bardzo ważna sprawa! Robimy razem mnóstwo kompletnie niepraktycznych rzeczy. Bawimy się w "upoluj kończynę pod kołdrą", biegamy po błocie (czyli w zasadzie gdziekolwiek, przy ostatniej pogodzie), chodzimy na antynornicze patrole - pokazuję Yaronowi norę, on niucha i jeśli uzna ją za świeżą to rozkopuje, zwiedzamy różne miejsca, często łazimy sobie bez celu po okolicy, bez komend, posłuszeństwa i wymogów. I to jest chyba najfajniejsze.



piątek, 18 marca 2016

Pierwszy tydzień razem, czyli budowanie więzi

Za nami pierwszy dzień w nowym domu, psiak wstępnie zadomowiony, oswoił się z nową sytuacją. Co dalej?
Poniżej postaram się opisać nasz pierwszy wspólny tydzień, rozbijając go na poszczególne aktywności, zaczynając od tych dla mnie najbardziej istotnych. Swoją drogą, to bardzo pouczające i wcale niełatwe zadanie, poukładać to wszystko w kolejności od najistotniejszych. Jak tu wybrać?!

Przywołanie

Znalazło się na pierwszym miejscu, ponieważ dobre przywołanie przekłada się bezpośrednio na bezpieczeństwo naszego psa, nie może być nic bardziej priorytetowego.
Przywołanie ćwiczę od pierwszego dnia, w domu, na podwórku, na spacerze, kiedy tylko się da. Widzimy coś ciekawego? Najpierw wołam Yarona do siebie, obficie nagradzam za podejście i kontakt a potem zwalniam do "obiektu". Albo i nie. Jeśli "obiektem" jest coś z czym nie chcę by młody wchodził w interakcję po przywołaniu zajmuję go zabawą i jedzeniem i oddalamy się.

Kiedy biega luzem, pozwalam Yaronowi swobodnie eksplorować a od czasu do czasu przywołuję go do siebie i nagradzam mizianiem, zabawą, częścią dziennej porcji karmy albo smakołykiem - niespodzianką. Lub kombinacją powyższych, jeśli przyjdzie do mnie oderwawszy się od czegoś wielce absorbującego, na przykład końskiej kupy albo martwego kreta.

Oczywiście należy znać swoje ograniczenia, dlatego trudność przywołania stopniuję z wyczuciem. Nie wołam psa gdy ilość rozproszeń jest duża i nie mam pewności, czy zareaguje, na przykład, gdy młody jest właśnie w trakcie szaleńczej zabawy z innym psem.



Socjalizacja

To strasznie obszerny temat i zapewne poświęcę mu osobny wpis. Znalazła się na drugim miejscu, ponieważ nie da się jej nadrobić. Okienko socjalizacyje się zamyka i koniec :P
Dlatego przez pierwszy tydzień staram się pokazać szczeniakowi spore spektrum sytuacji, przedmiotów i stworzeń. Dbam tu bardzo o to, by wszystkie te interakcje, nawet jeśli stanowią wyzwanie nie były dla psa przytłaczające. Unikamy zatłoczonych czy głośnych miejsc, stawiam raczej na dużo wędrowania po zróżnicowanym terenie, obserwację różnorakich dziwów, ale niekoniecznie interakcję z nimi i mnóstwo miłych doznań ze strony różnych ludzi.



Budowanie zaufania

Znów strasznie rozległe pojęcie. Ponieważ dla szczeniaka jestem obcą osobą staram się aby poznał mnie z jak najlepszej strony. Dużo czasu poświęcam na obserwowanie młodego, uczę się jego sposobu komunikacji i staram się respektować komunikaty wysyłane do mnie. Chcę, żeby pies wiedział, że przy mnie może się czuć bezpiecznie i nie narażę go na stres czy niebezpieczeństwo (nie mówię tu o trzymaniu szczeniaka pod kloszem, umiarkowany stres to wyzwanie i jest potrzebny psiakowi do rozwoju). Przykładowo, kiedy Yaron uważa, że coś jest bardzo straszne nie przyciągnę go w stronę potworności by pokazać mu, że to nic takiego. Zawsze daję młodemu czas by zdecydował, czy chce zbadać osobliwość i pozwalam by zrobił to w swoim tempie. Jeśli Yaron uznaje, że jakiś pies jest straszny wołam go do siebie i oddalamy się zamiast na siłę oswajać.
Nie pozwalam by w mojej obecności inne psy czy ludzie traktowali młodego w sposób wywołujący u niego zbyt duży stres. Znów nie mam tu na myśli klosza. Nie porywam psa na ręce jeśli w trakcie zabawy zostanie przewrócony. Natomiast gdy widzę zbliżającego się psa z potencjalnie agresywnymi zamiarami ustawiam młodego za sobą i sama odganiam intruza. Jeszcze uważniej pilnuję ludzi, po tych to nie wiadomo czego się spodziewać :P



Odpoczynek

Dla mnie podstawa. Nie cierpię bezsensownego nakręcania się u psów. Pies towarzyszy mi w wielu sytuacjach i dla jego i mojego komfortu dobrze będzie, jeśli szczeniak szybko nauczy się relaksować w różnych sytuacjach.
Takie nic nierobienie trzeba ćwiczyć, tak samo jak komendy czy grzeczne chodzenie na smyczy. Ale odpoczywanie, niezależnie od okoliczności, jest moim zdaniem jedną z najważniejszych umiejętności

Poza czasem drzemki, kiedy maluch po prostu śpi staram się poświęcać sporo czasu na wspólny odpoczynek. Czyli po prostu siedzimy w domu, Yaron leży obok mnie i gryzie gryzak, albo po prostu obserwuje co się dzieje. To samo na dworze, robimy przerwy w eksploracji by po prostu posiedzieć razem, porozglądać się, zrelaksować.



Ignorowanie

Nie każdy zauważony na horyzoncie człowiek czy pies jest najlepszym kumplem z którym natychmiast trzeba się przywitać. Ćwiczymy więc ignorowanie ludzi i psów.
Do ćwiczeń wykorzystuję przypadkowych przechodniów i psy, najlepiej prowadzone na smyczy. Kiedy Yaron wykazuje zainteresowanie obcym wołam go do siebie i oferuję ciekawe zajęcia blisko mnie - czy będzie to skarmianie, mizianie, zabawa czy wykonanie jakiejś komendy za smakołyk? A może po prostu pobiegniemy razem w drugą stronę wesoło targając smyczą? To już zależy od sytuacji. Tu też stosuję zasadę delikatnego stopniowania trudności.
Często też nagradzam Yarona gdy sam decyduje się na spokojne obserwowanie ludzia czy psa.



Podążanie

Sprawa niezwykle przydatna. Choć szczeniak wydaje się mieć opcję "podążanie" wbudowaną fabrycznie to wiem, że przed nami okres buntu i buzujących hormonów. Także nie szczędzę pochwał i nagród ilekroć Yaron zdecyduje się podążać za mną. To taka podążeniowa lokata na ciężkie czasy dorastania.
Nagradzam takie zachowania kiedy młody jest luzem, jak i na smyczy.



Zabawa

Ćwiczymy bawienie się :)
Docelowo chcę by psiak chętnie bawił się gdy mu to zaoferuję, nawet w rozpraszającym otoczeniu. Dlatego powoli i starannie buduję u Yarona wartość zabawy ze mną. Na początek bawimy się gdy młody jest pobudzony albo ma głupawkę, ewentualnie gdy sam się o to doprasza. Uruchamiam kreatywność i staram się aby każda zabawa była dla psa zaskakująca i baaardzo absorbująca. Na przykład wyrzucam garść zabawek i pozwalam szczeniakowi wybrać najatrakcyjniejszą, albo wyciągam szarpak, a potem jeszcze jeden i jeszcze. Każdy fajniejszy od poprzedniego. Równocześnie pracuję nad tym, by Yaron wybierał zabawki które sama oferuję. Nawet jeśli obok leży ulubiona piłka - krokodylek staję na głowie, by zabawka którą mam w rękach była atrakcyjniejsza. Nie szczędzę entuzjazmu, pogoni, tarzania się i dzikich dźwięków. Sąsiedzi i tak już mają wyrobione zdanie o moim stanie umysłowym.



Kennel

Kennel od pierwszego dnia ma być superfajnym miejscem. Codziennie młody dostaje tam część swojego jedzenia, gryzaki i jest chwalony za każde wejście do klatki z własnej inicjatywy.
Dodatkowo obowiązuje zasada, że Yaron ma w kennelu święty spokój - nikomu nie wolno mu przeszkadzać gdy w spokoju zjada tam gryzaka. Dzięki temu klatka szybko staje się bezpiecznym azylem, ale też składnicą skarbów. Jeśli w domu zginie kapeć wiadomo gdzie należy się udać celem wydobycia zguby.
Wprowadzam też zasadę, że po każdym powrocie do domu Yaron dostaje małą porcyjkę żarcia w klatce. Dzięki temu już na drugi dzień szczeniak pędem leci do kennela jak tylko wejdzie do domu. Wystarczy podłożyć komendę :)

Jedzenie

Kolejna ważna inwestycja. Uczę szczeniaka, że moja obecność przy jedzeniu zwiastuje coś ekstra. Wyciągam rękę w stronę miski gdy Yaron je, tylko po to, by dołożyć do niej smaczny kąsek. Kiedy młody pożera gryzaka oferuję mu coś pyszniejszego na wymianę. Trzymam obgryzaną kość i oddzielam z niej kawałki mięsa podając młodemu. Pokazuję, że wszelkie majstrowanie przy misce czy innym jedzeniu jest w porządku i niesie ze sobą same fajne rzeczy.
Dzięki temu mogę liczyć, że jeśli pies znajdzie na spacerze tygodniowego, rozjechanego szczura to zechce oddać znalezisko zamiast pospiesznie je połknąć widząc, że się zbliżam. Przekonamy się jak będzie :)

Aktywizacja nosa

Ponieważ mały owczarek to wzrokowiec przyzwyczajam go do polegania na nosie w różnych sytuacjach. Bawimy się w chowanego na dworze (niezbyt wymagającą wersję, piesek wciąż potyka się o własne łapy gdy poniesie go entuzjazm), rzucam mu smakołyki w trawę lub chowam je w kocyku, aranżuję także poszukiwanie zabawek pochowanych na dworze lub w domu, albo po prostu rzuconych w sypki śnieg.



Pierwsze komendy i hasła

Czyli budujemy słownik którym będę mogła czytelnie porozumiewać się ze swoim psem.
Uczę Yarona siadania i kładzenia się na komendę, do tego wymienione wcześniej przywołanie. Młody poznaje też hasła na jedzenie i zabawę, słowa aprobaty ("dobrze, brawo") i ostrzeżenia ("ej") oraz zwolnienia ("ok") i zabronienia ("nie"). Nie oczekuję, że Yaron od razu załapie znaczenie poszczególnych słów. najpierw sama muszę się nauczyć stosowania ich w odpowiednich sytuacjach, aż stanie się to niemal odruchowe. Zresztą szczeniak wydaje się być w tym temacie bystrzejszy od przewodnika.

Dotykanie

Uczę Yarona, że wszelki kontakt fizyczny jest fajny. Codziennie wieczorem staram się poświęcić chwilę na relaksacyjne mizianie. Głaszczę i masuję szczeniaka aż będzie rozluźniony do drzemki włącznie, przy okazji przyzwyczajam go też do dotykania bardziej wrażliwych miejsc. Czyli masuję mu łapki, bawię się ogonem, zaglądam do uszu, smyram po nosie i takie tam. Cały czas pilnuję aby pies pozostał wyluzowany i rozluźniony. Przyda się na przyszłość do weterynarza, zabiegów pielęgnacyjnych czy choćby po to, by pies nie siał fermentu "bo ktoś mi dotknął ogon, to było straszne!"

Załatwianie się na dworze

Z jednej strony od szczeniaka nie ma co wymagać zbyt wiele w tym temacie, z drugiej im szybciej opanuje on załatwianie się na dworze tym lepiej dla mojego zdrowia psychicznego i kondycji podłogi. Także trzymam się schematu z pierwszego dnia pobytu a każde załatwienie się na dworze witam eksplozją radości.


To by było na tyle. Z jednej strony wydaje się okropnie długi, z drugiej większość poruszonych w niej umiejętności trenujemy niejako przy okazji codziennych czynności. Ważne jest by pamiętać, że wychowanie szczeniaka to nie jest jakaś lista do odhaczenia ani tym bardziej wyścig kto nauczy swojego małego geniusza większej ilości sztuczek w krótszym czasie. Łatwo jest odnieść takie wrażenie czytając artykuły w sieci czy oglądając filmiki.

Na koniec ostatnie ćwiczenie, tylko dla człowieka: Nie spinaj się za bardzo :)
Sama powinnam wykonywać je nieco sumienniej... Ale jest bardzo trudne. W razie czego meliska i relaksujący spacer z pieskiem, podczas którego nie będziesz wymagać od niego absolutnie nic (no, może poza minimum przyzwoitości).



wtorek, 8 marca 2016

Pierwszy dzień w nowym domu

Stało się! Mały potworek zawitał do Twojego domu. Już niedługo wywróci Ci życie do góry nogami, ale chwilowo drepcząc na tłustych łapkach zwiedza mieszkanie i wygląda całkiem niewinnie. Co zrobić aby ten pierwszy dzień razem był pierwszym krokiem do przyszłej współpracy? Nie ma na to idealnej odpowiedzi. Zaraz opiszę, jak to wyglądało u nas.



Przyjazd

Ponieważ cieszymy się własną działką zaraz po przyjeździe wystawiłam zaspanego malucha na trawę koło auta - nowym przygodom lepiej stawić czoła z pustym pęcherzem. Potem nadszedł czas na zapoznanie z nowym wujkiem, czyli Lukasem. 
Nie chciałam aby rudzielec, który jest psem z kategorii "wielki" wystraszył młodego wypadając z domu i nachalnie obwąchując. Ponieważ wiedziałam, że Lukas w obliczu smakołyków kompletnie nie zwróci uwagi na szczyla,  po wypuszczeniu z domu przywołałam go do siebie i skarmiałam garścią przysmaków w pozycji "siad". Dało to Yaronowi czas na oswojenie się z jego obecnością, do niego też należała decyzja o dystansie względem Lukasa. W tej sytuacji szybko zebrał się na odwagę i podszedł wdzięczyć się do nowego kumpla. Ponieważ Lukas uważa, że interakcja z takimi maluchami jest poniżej jego godności, oddalił się na obchód posesji a my udaliśmy się do domu.

  
Zwiedzanie domu

Na początek nalałam do miski świeżej wody i pokazałam młodemu, gdzie ona stoi. Siorbnął łyka i zabrał się za zwiedzanie. Chciałam by sobie wszystko na spokojnie pooglądał, więc ograniczyłam się do podążania za nim w pewnej odległości. Jedyny wyjątek zrobiłam, gdy zajrzał do swojej nowej klatki - pochwaliłam wylewnie i skarmiłam w środku smakołykami. Jak mały wstępnie przejrzał wszystkie pomieszczenia zrobiłam herbaty, ulokowałam się z nią na kanapie i... Nic więcej.
Pozostaje tylko cieszyć się obecnością nowego domownika (no i pamiętać, by wpuścić Lukasa do domu).
Uważam, że mały ma tyle do roboty ze starannym obwąchaniem całej chałupy, że jakoś wytrzymam i nie będę mu się narzucać. Jak zapragnie towarzystwa, to nie jest trudno mnie znaleźć. Nie trzeba było czekać jakoś bardzo długo.

Pierwsze interakcje

Kiedy Yaron zaspokoił już swoją ciekawość względem domu postanowił, że czas się bliżej zapoznać. Gdy tylko zainicjował kontakt został wylewnie pochwalony. Ponieważ sprawiło mu to wielką frajdę, spędziliśmy kilka minut na mizianiu. Ponieważ psiak który przyjechał ze mną do domu jest wciąż prawie obcym zwierzakiem, korzystam z okazji by poznać go lepiej. Badam jakie pieszczoty sprawiają mu największą frajdę (mizianie po brzuchu i drapanie tyłka), czy są miejsca których dotyk mu nie leży.
Jak młody zaczął się rozkręcać proponuję mu zabawę szarpakiem. Pomysł zostaje przyjęty z dużym entuzjazmem. Bawimy się chwilę, nie za długo by nie zanudzić małego, choć mam wrażenie, że z chęcią polował by jeszcze dłuższy czas.



Pierwsze wycieczki

Po zabawie obowiązkowe wyjście na dwór. Staram się stosować do zasady, że każda zmiana aktywności jest momentem na wyjście na sikukupę. Czyli pies spał i się obudził - wychodzimy, skończył zabawę - wychodzimy, pobiegał po domu - wychodzimy. System sprawdza się świetnie i odnotowuję małą ilość wpadek w domu, ale nie wyobrażam sobie stosować go mieszkając w bloku.
Po fizjologii czas na coś dla duszy, czyli zwiedzania ciąg dalszy. Wołam Yarona i idziemy oglądać podwórko.
Nie wiedzieć czemu mały, puchaty piesek wzbudza wśród menażerii prawdziwy popłoch. Kury chowają się do kurnika, owce uciekają na drugi koniec pastwiska, konie chrapią strwożone i zerkają na małego z wielką podejrzliwością. Nawet kozy - bandytki, zwykle gotowe wtłuc psu rogami dla czystej rozrywki rozbiegają się gdy widzą szczeniaczka.
Czyżby przeczuwały, że ze słodkiego maleństwa wyrośnie potwór, pogromca kopytnych (i pazurkowych)? A może okrągła i futrzasta postura malucha tak bardzo nie przypomina psa, że boją się go, jako nowego, nieznanego i potencjalnie niebezpiecznego gatunku...?
Yaron nie podziela tych dylematów. Wszystko ogromnie mu się podoba, jest trawa, błoto, mnóstwo nowych zapachów i super atrakcyjne owcze bobki. Siadamy sobie przy płocie za którym stoją zerkające niepewnie konie i daję młodemu czas, by spokojnie im się przyjrzał. Podoba mu się taka forma interakcji - bezpiecznie ulokowany na kolanach ciekawie przygląda się kopytnym.
Jak już się napatrzył bawimy się chwilę przy końskim płocie, jestem ciekawa, czy taka publika będzie go peszyć, ale w obliczu pościgu za szarpakiem konie przestają go obchodzić. Po zabawie, pozostając przy koniach skarmiam na spokojnie trochę karmy, i kiedy widzę, że młody jest spokojny i nie zwraca na nie uwagi udajemy się w stronę domu.

W końcu to mały piesek, więc pora na drzemkę. To cenny czas którym trzeba mądrze gospodarować... Gdy piesek śpi można w spokoju zająć się swoimi sprawami.

Gdy Yaron się budzi ponownie udajemy się na obchód po obejściu, a potem z powrotem do domu.

Odpoczynek

To pierwszy dzień w nowym miejscu, więc staram się nie zalewać psiaka nowymi wrażeniami, nawet jeśli jest bardzo dzielnym szczeniątkiem.

Przerwy w powyższych czynnościach wypełniamy odpoczynkiem. Pozwalam małemu szwendać się samopas po domu, wylegiwać i po prostu obserwować życie codzienne.

Na noc szczeniak idzie z nami spać do łóżka. Po pierwsze, nie jestem kennelowym ortodoksem, po drugie, gdy w nocy Yaron zaczyna się wiercić tuż obok mnie, mam szanse wskoczyć w kapcie, narzucić szlafrok pędem wystawić go na dwór. Przynajmniej potencjalnie.


Tak wygląda nasza pierwsza doba. Pozostaje tylko choć spróbować się wyspać, by mieć siły na następny dzień pełen wyzwań.




wtorek, 1 marca 2016

Jadąc po szczeniaka



Decyzja zapadła, szczeniak jest już wybrany i zarezerwowany, data odbioru ustalona. Teraz pozostaje tylko doczekać do utęsknionego terminu i nie zwariować z ekscytacji.
Co ja robiłam? Przede wszystkim dużo herbaty z melisy... Dobrze też jest mieć plan przygotowań. Trzymanie się go i odhaczanie kolejnych pozycji daje miłe poczucie kontroli nad sytuacją.
Mój plan wyglądał tak:


Do wyjazdu: kilka dni

Krok 1.
Nabywam i chomikuję - obrożę i smycz, na szczenięcy rozmiar. Obrożę kupiłam mięciutką i lekką, to samo ze smyczą - zwracam uwagę na drobny i lekki karabińczyk.
Krok 2.
Gromadzę i składam w wyznaczonym miejscu dwa kocyki na drogę - pierwszy do wyścielenia siedzenia, drugi na wypadek gdyby pierwszemu przydarzył się rzyg, albo inne reakcje małego psiaka na pierwszą poważną podróż. 
Krok 3.
Wyszykowane czekają także dwa psie ręczniki - również na wypadek wpadek ze znękaną samochodem fizjologią.
Krok 4.
Do Pakietu rzeczy czekających na podróż dołączyłam także psią zabawkę - decyzja padła na Kong Snugga Wubba, z perspektywy czasu włożyłabym w kieszeń także mały szarpaczek, szczególnie jeśli podróż jest dłuższa i planujemy postoje.
Krok 5.
Rezerwuję kierowcę. W tym przypadku wytypowana została moja rodzicielka zwana Inkwizycją. Ciężko mi wyobrazić sobie jednoczesne prowadzenie auta, pilnowanie trasy i zwracanie uwagi na szczeniaka.

Do wyjazdu: jeden dzień

Krok 1.
Szykuję jakieś przekąski dla młodego, najlepiej coś lekkostrawnego i w małej ilości - ot, by przełamać lody albo ośmielić szczeniaka. U nas był to kawałek ugotowanego mięsa z kurczaka podziabany na mniejsze kąski i kilka granulek karmy Taste of the Wild, Sierra Mountain.
Krok 2.
Do plecaka trafia także butelka wody i miska na nią.
Krok 3.
Szykuję  zestaw ciuchów na zmianę, także na wypadek problemów żołądkowych po drodze.
Krok 4.
Oglądam trasę, starając się (bezskutecznie) zapamiętać większe mijane miasta jako punkty kontrolne.
Poza wprowadzeniem adresu do GPSa zapisuję go także metodą tradycyjną wraz z numerem telefonu do hodowcy i umieszczam w kieszeni.

Dzień wyjazdu

Krok 1. Znoszę wszystkie naszykowane rzeczy do auta. Upewniam się, że niczego nie brakuje. Potem upewniam się jeszcze raz.
Krok 2. Przypominam sobie o ludziach w podróży - czyli szybka akcja robienia kanapek i herbaty do termosu.
Krok 3. Ostatnia meliska i w drogę!



Jedziemy sobie z Inkwizycją. Zaraz po przekroczeniu granicy zatrzymuje nas patrol czeskiej policji. Rutynowa kontrola, prawo jazdy i dokumenty auta. Podaję prawo jazdy i spoglądam błędnym wzrokiem dookoła, gdzie te dokumenty?! Szybka akcja trzepania schowków ujawnia zgubę. Podaję zdobycz policjantowi który zaczyna wpatrywać się w nie z intensywnością skanera. Po dłuższym wpatrywaniu oznajmia: "przeterminowane". Aż sama muszę sprawdzić, ale dokumenty ewidentnie utraciły ważność, niezależnie od kąta spoglądania. Miły pan policjant informuje nas, że za brak dokumentów grozi mandat 2000 koron. Na szczęście kończy się na pouczeniu.
Jakiś czas potem okazuje się, że licencja na mapy w GPS także utraciła ważność i jesteśmy z Inkwizycją zgubione. Z pomocą przychodzą mapy google w telefonie i po pewnym czasie udaje nam się wrócić na właściwą trasę.
Do hodowli dojeżdżamy z godzinnym opóźnieniem, jest już późny wieczór. Podpisuję formalności, dostaję paszport i udajemy się po psiaka. Biorę go na ręce i jest już oficjalnie mój.
Wypuszczam go na trawę celem wysikania, ale Yaron jest zaspany i nie w głowie mu toaleta. W związku z tym idziemy do samochodu.
Inkwizycja przejmuje kierownicę a ja moszczę się obok, szczelnie wyścielam się kocykami i napawam się puchatością Yaronowego futerka. Ruszamy. Młody najpierw rozgląda się z ciekawością, ale po jakimś czasie zaczyna popiskiwać. Ponieważ jednak nic się nie dzieje w końcu zasypia.
Zatrzymujemy się na obrzeżach Pragi. Wychodzę z Yaronem na siku i szybko okazuje się, że wzięcie zabawki było dobrym pomysłem. Młody bowiem najwyraźniej się wyspał, napił i teraz ma ochotę na zabawy. Biegamy więc po parkingowym trawniku i polujemy na nieszczęsną Snuggę.
Szczerze powiedziawszy myślałam, że zabawa będzie dość daleko na liście potrzeb szczeniaka w swojej pierwszej podróży, a zabawkę dorzuciłam "na wszelki wypadek". Biegając po trawniku bardzo się cieszę z tej decyzji, gdyż nie jestem zwolennikiem zabawy smyczą, a Yaron ma chęć na szarpanie.
Kiedy chłopak już się wybawił i wysikał możemy udać się w dalszą podróż. Tym razem bez przygód udaje nam się dotrzeć do domu.
Misja: "przywiezienie szczeniaka" zostaje szczęśliwie zakończona.






PS. Nie pijcie tyle melisy, bo potem będziecie zmuszeni robić przerwy w podróży!