wtorek, 1 marca 2016

Jadąc po szczeniaka



Decyzja zapadła, szczeniak jest już wybrany i zarezerwowany, data odbioru ustalona. Teraz pozostaje tylko doczekać do utęsknionego terminu i nie zwariować z ekscytacji.
Co ja robiłam? Przede wszystkim dużo herbaty z melisy... Dobrze też jest mieć plan przygotowań. Trzymanie się go i odhaczanie kolejnych pozycji daje miłe poczucie kontroli nad sytuacją.
Mój plan wyglądał tak:


Do wyjazdu: kilka dni

Krok 1.
Nabywam i chomikuję - obrożę i smycz, na szczenięcy rozmiar. Obrożę kupiłam mięciutką i lekką, to samo ze smyczą - zwracam uwagę na drobny i lekki karabińczyk.
Krok 2.
Gromadzę i składam w wyznaczonym miejscu dwa kocyki na drogę - pierwszy do wyścielenia siedzenia, drugi na wypadek gdyby pierwszemu przydarzył się rzyg, albo inne reakcje małego psiaka na pierwszą poważną podróż. 
Krok 3.
Wyszykowane czekają także dwa psie ręczniki - również na wypadek wpadek ze znękaną samochodem fizjologią.
Krok 4.
Do Pakietu rzeczy czekających na podróż dołączyłam także psią zabawkę - decyzja padła na Kong Snugga Wubba, z perspektywy czasu włożyłabym w kieszeń także mały szarpaczek, szczególnie jeśli podróż jest dłuższa i planujemy postoje.
Krok 5.
Rezerwuję kierowcę. W tym przypadku wytypowana została moja rodzicielka zwana Inkwizycją. Ciężko mi wyobrazić sobie jednoczesne prowadzenie auta, pilnowanie trasy i zwracanie uwagi na szczeniaka.

Do wyjazdu: jeden dzień

Krok 1.
Szykuję jakieś przekąski dla młodego, najlepiej coś lekkostrawnego i w małej ilości - ot, by przełamać lody albo ośmielić szczeniaka. U nas był to kawałek ugotowanego mięsa z kurczaka podziabany na mniejsze kąski i kilka granulek karmy Taste of the Wild, Sierra Mountain.
Krok 2.
Do plecaka trafia także butelka wody i miska na nią.
Krok 3.
Szykuję  zestaw ciuchów na zmianę, także na wypadek problemów żołądkowych po drodze.
Krok 4.
Oglądam trasę, starając się (bezskutecznie) zapamiętać większe mijane miasta jako punkty kontrolne.
Poza wprowadzeniem adresu do GPSa zapisuję go także metodą tradycyjną wraz z numerem telefonu do hodowcy i umieszczam w kieszeni.

Dzień wyjazdu

Krok 1. Znoszę wszystkie naszykowane rzeczy do auta. Upewniam się, że niczego nie brakuje. Potem upewniam się jeszcze raz.
Krok 2. Przypominam sobie o ludziach w podróży - czyli szybka akcja robienia kanapek i herbaty do termosu.
Krok 3. Ostatnia meliska i w drogę!



Jedziemy sobie z Inkwizycją. Zaraz po przekroczeniu granicy zatrzymuje nas patrol czeskiej policji. Rutynowa kontrola, prawo jazdy i dokumenty auta. Podaję prawo jazdy i spoglądam błędnym wzrokiem dookoła, gdzie te dokumenty?! Szybka akcja trzepania schowków ujawnia zgubę. Podaję zdobycz policjantowi który zaczyna wpatrywać się w nie z intensywnością skanera. Po dłuższym wpatrywaniu oznajmia: "przeterminowane". Aż sama muszę sprawdzić, ale dokumenty ewidentnie utraciły ważność, niezależnie od kąta spoglądania. Miły pan policjant informuje nas, że za brak dokumentów grozi mandat 2000 koron. Na szczęście kończy się na pouczeniu.
Jakiś czas potem okazuje się, że licencja na mapy w GPS także utraciła ważność i jesteśmy z Inkwizycją zgubione. Z pomocą przychodzą mapy google w telefonie i po pewnym czasie udaje nam się wrócić na właściwą trasę.
Do hodowli dojeżdżamy z godzinnym opóźnieniem, jest już późny wieczór. Podpisuję formalności, dostaję paszport i udajemy się po psiaka. Biorę go na ręce i jest już oficjalnie mój.
Wypuszczam go na trawę celem wysikania, ale Yaron jest zaspany i nie w głowie mu toaleta. W związku z tym idziemy do samochodu.
Inkwizycja przejmuje kierownicę a ja moszczę się obok, szczelnie wyścielam się kocykami i napawam się puchatością Yaronowego futerka. Ruszamy. Młody najpierw rozgląda się z ciekawością, ale po jakimś czasie zaczyna popiskiwać. Ponieważ jednak nic się nie dzieje w końcu zasypia.
Zatrzymujemy się na obrzeżach Pragi. Wychodzę z Yaronem na siku i szybko okazuje się, że wzięcie zabawki było dobrym pomysłem. Młody bowiem najwyraźniej się wyspał, napił i teraz ma ochotę na zabawy. Biegamy więc po parkingowym trawniku i polujemy na nieszczęsną Snuggę.
Szczerze powiedziawszy myślałam, że zabawa będzie dość daleko na liście potrzeb szczeniaka w swojej pierwszej podróży, a zabawkę dorzuciłam "na wszelki wypadek". Biegając po trawniku bardzo się cieszę z tej decyzji, gdyż nie jestem zwolennikiem zabawy smyczą, a Yaron ma chęć na szarpanie.
Kiedy chłopak już się wybawił i wysikał możemy udać się w dalszą podróż. Tym razem bez przygód udaje nam się dotrzeć do domu.
Misja: "przywiezienie szczeniaka" zostaje szczęśliwie zakończona.






PS. Nie pijcie tyle melisy, bo potem będziecie zmuszeni robić przerwy w podróży!

1 komentarz:

  1. Muszę dodać, że nie widziałam dotąd tak ogarniętego 'papisia' - mimo iż spodziewałyśmy się najgorszego (rzyg! - wszystkie nasze szczeniaczki rzygały podczas pierwszej podróży do domu) wnusio okazał się bardzo pozytywnym i radosnym zwierzątkiem. Thrima nie wspomniała, że w przerwie podróży odwiedziłyśmy centrum handlowe na obrzeżach Pragi, aby się z lekka posilić; spędziliśmy w trójkę troszkę czasu w jakimś fastfoodzie i Yaronek był najgrzeczniejszym na świecie szczylkiem, bez protestu dając się tulać na kolankach. Żadnych fochów ;)

    OdpowiedzUsuń