czwartek, 28 kwietnia 2016

Mantrailing - pierwszy trening

Uwielbiamy z Yaronem wspólną pracę na śladzie. Ja cieszę się na samą myśl o nadchodzącym treningu, Yarona w ekscytację wprawia widok szelek i plecaka które zabieramy na tropienie.
Zanim jednak rozsmakowaliśmy się w mantrailingu, trzeba było postawić pierwsze kroki. Kiedy Yaron porządnie się u nas zadomowił, a ja poznałam go na tyle dobrze by rozumieć w jaki sposób psiak się ze mną komunikuje, nadeszła pora na pierwszy trening tropowy.



Po kolei wyglądało to tak:

co zabieramy?

Oczywiście psa, w obroży i na lekkiej smyczy. W kieszeń biorę szelki, ulubiony futerkowy szarpak Yarona, podsuszone kawałki serc i wątróbki na nagrody. Co najważniejsze, trzeba zabrać ze sobą pozoranta. Na początek wybieram osobę z którą Yaron jest bardzo blisko związany, czyli mojego męża. Pozorant dodatkowo zabiera artykuł noszący jego i tylko jego zapach. W naszym przypadku jest to noszona dzień wcześniej koszulka, zamotana w węzełek.

gdzie i kiedy?

Na pierwszy trening wybieram łąkę na skraju lasu, przeciętą rzędem wierzb rosnących wzdłuż miedzy. Łąka pozbawiona jest świeżych ludzkich śladów, za to pełna dziczych i sarnich tropów oraz bobków. Porasta ją średniej wysokości, lekko wilgotna trawa. Dzień jest bezwietrzny, przez ostatni tydzień sporo padało a powietrze wciąż jest wilgotne, co dodatkowo ułatwi nam sprawę.

jak?

Pierwsze ślady Yarona to tak zwane „fire trails”, nazwa sugeruje z jakim zaangażowaniem pies powinien podchodzić do ćwiczenia.

Na początek idziemy razem na środek łąki, w miejsce gdzie wał ziemny i wierzbowy szpaler umożliwią szybkie zniknięcie pozoranta z zasięgu wzroku psa.
Zakładam psu szelki, na początek jedynie po to by przyzwyczajał się do pracy w nich, oraz odpinam smycz. Przykucam i przytrzymuję Yarona między swoimi nogami, jedną ręką trzymając za szelki a drugą kładę mu na piersi, by powstrzymywać go przed zbyt gwałtownym wyskakiwaniem do przodu.
Kiedy już zajęliśmy stabilną pozycję, pozorant staje 2-3 metry przed nami i skupia na sobie uwagę psa wołając go po imieniu. Następnie wyciąga przedmiot ze swoim zapachem i rusza nim po ziemi imitując ruchy zwykle wykonywane szarpakiem. Kiedy widzę, że Yaron podąża wzrokiem za ruchem koszulki daję pozorantowi sygnał, a ten upuszcza przedmiot na ziemię i odbiega. Trasa jego ucieczki została wcześniej ustalona tak, aby biegł z wiatrem, po przebiegnięciu ok. 5 metrów zniknął psu z oczu, następnie biegł jeszcze przez ok. 15 metrów (na tyle blisko, by pies szybko go odnalazł, a jednocześnie na tyle daleko, by zdążył opuścić głowę i szukać nosem, a nie wzrokiem) w linii prostej i ukrył się za drzewem.
Ja w międzyczasie staram się utrzymać Yarona który piszczy i wyrywa się chcąc biec za swoim panem. Jak tylko pozorant znika za drzewem puszczam psa wolno. Pierwsze co Yaron robi, to podbiegnięcie do przedmiotu który tak go interesował chwilę temu, chwyta go w zęby i biegnie w kierunku miejsca, gdzie pozorant zniknął mu z oczu.
Po przekroczeniu miejsca w którym ostatni raz widział pozoranta, Yaron wciąż biegnąc przed siebie zaczyna się rozglądać, kiedy ta metoda zawodzi na mgnienie oka opuszcza głowę. Szybkie niuchnięcie upewnia go, że podąża we właściwym kierunku. Na dalsze rozważania nie ma czasu, ponieważ młody dobiega do pozoranta i rozpoczynamy imprezę pochwalną.
Pozorant skarmia psa kawałkami jedzenia jednocześnie chwaląc jego intelekt i dzielność. Ja również daję wyraz swojemu zadowoleniu, w sposób tak ekspresyjny, że cała okolica dowiaduje się, jak wspaniałego mam psa. Do tego oczywiście Yaron jest szczodrze wygłaskany i wyniuniany. Szał radości wieńczy wspólna zabawa szarpakiem.
Kiedy już Yaron popławił się w glorii i chwale, przytrzymuję go i powtarzamy wszystko od nowa, zaczynając w punkcie gdzie pozorant został uratowany a przemieszczając się z wiatrem w głąb pola. Finalnie pozorant zostaje uratowany sześć razy. Chociaż psiak ewidentnie ma nadzieję na więcej, na tym kończymy nasz pierwszy trening, ponieważ nie chcę nadmiernie zmęczyć szczeniaka.

po co?

Te pierwsze treningi mają jedno, bardzo ważne zadanie - pokazać psu, że znajdowanie ludzi jest super fajne. 
Nie stawiam na precyzję, nie szukam dokładności, ślady "zamawiam" proste, maksymalnie z lekkim łukiem, nie za długie, pozbawione przeszkód. Na wszystkie te rzeczy przyjdzie pora. Na ten moment budujemy najważniejszą z podstaw - motywację.


A na koniec - filmik!
Zapraszam do oglądania jak takie początkowe treningi wyglądają - tutaj mam nagrany chyba trzeci w życiu Yaronowy trening, A w zasadzie jedną sekwencję poszukiwania która się na niego składała. Zwalczyłam chęć zagłuszenia mojej gadaniny jakąś miłą dla ucha muzyką, więc zapraszam do oglądania autentycznego wycinka początków naszej pracy.




czwartek, 14 kwietnia 2016

Nasza socjalizacja

Kiedy dopiero szykowałam się na przyjęcie Zoriona i obsesyjnie wręcz edukowałam się wszelkiego rodzaju literaturą często spotykałam się z terminem "socjalizacja". Socjalizacja, czyli poznanie przez psa norm i zasad rządzących otaczającym go światem, co umożliwi mu swobodne w nim funkcjonowanie. W pewnym uproszczeniu tak właśnie rozumiem ten termin.
Czytając kolejne artykuły z cyklu "101 przedmiotów które musi poznać twój pies" wpadłam w coś w rodzaju socjalizacyjnej obsesji. Zrobiłam sobie listę rzeczy które absolutnie muszę pokazać Zorionowi i wydawało mi się, że jeśli cokolwiek zaniedbam to mój pies będzie miał braki socjalizacyjne!
Ponieważ teraz już wiem, że socjalizacja to nie wyścig ani lista do odhaczenia tylko coś znacznie bardziej złożonego, podczas socjalizowania Yarona postawiłam przede wszystkim na luz.
Oto jak wyglądała ona w naszym wydaniu.



co z kwarantanną?

Yarona oczywiście obowiązuje kwarantanna, ale po konsultacji z weterynarzem i upewnieniu się, że nie było w naszej okolicy zachorowań na groźne dla psa choroby zakaźne, oraz z zachowaniem zdrowego rozsądku decyduję się jej nie przestrzegać. Gdy w grę wchodzi wybór - kwarantanna, albo socjalizacja, wybieram socjalizację. Dosyć dobrze oddaje moje zdanie na ten temat ten artykuł: http://www.perfectdog.com.pl/kwarantanna-kontra-socjalizacja-czyli-pierwsze-trudne-decyzje.html autorstwa Anny Nocny

a więc socjalizajca

Przez pierwsze kilka dni nawet nie ruszamy się z posesji. Korzystam z komfortu ogrodzonych hektarów i aranżuję Yaronowi rozrywkę na własnym terenie. Zwiedzamy więc:

  • pastwisko 
  • przechodzimy przez strumyczek, zaglądamy do wodopoju
  • kurnik, kury nie są zachwycone wizytą
  • koziarnię, pod nieobecność kóz, bo to bandytki są
  • owczarnię, pod nieobecność owiec, bo to cykory są
  • wiatę końską, pod nieobecność koni, bo gdzieś polazły akurat
  • oglądamy całą menażerię, Yaron chętnie poznał by wszystkich bliżej, tylko konie nie budzą u niego wielkiego entuzjazmu
  • wchodzimy do stodoły i spacerujemy po stosach desek, płytek, narzędzi i innych bardzo przydatnych rzeczy tam zgromadzonych
  • zwiedzamy warzywnik
  • wchodzimy na górkę z piasku
  • spacerujemy po stosach drewna
  • tytłamy się w błocie, na każdym kroku, nie zawsze z wyboru


Kiedy pogoda z brzydkiej staje się bardzo brzydka wykorzystuję inwencję i wszystko co wpadnie mi w ręce w domu. Aranżuję Yaronowi spacery po spiętrzonej pościeli, między poprzewracanymi krzesłami, pod, nad i pomiędzy wymyślnymi konstrukcjami z kartonowych skrzynek na owoce które pieczołowicie znoszę do domu. Pozwalam sobie z premedytacją upuścić metalową miskę czy przewrócić krzesło w obecności młodego. Przebieram się w kapelusze, gogle i peleryny z prześcieradła i w takim przebraniu ćwiczę i bawię się z psem. I tak dalej. Ogranicza mnie w końcu tylko moja wyobraźnia, prawa fizyki no i elementarne BHP. Przy braku weny puszczam młodemu filmiki na Youtube, najbardziej absorbują go takie z życia wilków. No i śmieszne koty, najlepiej takie które się biją (to był hit)
Osobnym tematem jest łazienka, która dostarczyła nam już kilku godzin rozrywki. Szczeniak poznaje dźwięk spuszczanej wody, głośny stuk opadającej klapy od sedesu, uroki szarpania papieru toaletowego (czego nie omieszkałam mu wyperswadować) dźwięk wody lecącej z kranu, pokazuję Yaronowi kabinę prysznicową, na sucho i mokro, demonstruję wodę lecącą z prysznica. To jest coś, co początkowo kompletnie nie mieści się szczeniakowi w głowie, ale po przełamaniu lodów budzi u Yarona wielki entuzjazm. Obecnie psiak tylko czyha na okazję by wybrać się ze mną do łazienki, ładuje się pod prysznic i czeka aż odkręcę wodę. Opłukanie błotnego potwora by na powrót stał się psem obywa się bez traumy, właśnie dzięki dużej ilości pozytywnych wrażeń pod prysznicem, budowanych konsekwentnie od pierwszych dni w nowym domu.

Kiedy już posesja została schodzona wzdłuż i wszerz wyruszamy na podbój okolicy. Noszę Yarona w torbie albo na rękach, i spacerujemy sobie po wsi. Młody ma okazję zobaczyć inne psy, traktory, ludzi, budynki i cały wiejski folklor. Gdy napotkany człowiek jest chętny proponuję pogłaskanie i skarmienie Yarona przysmakiem.
Zabieram też szczeniaka na przejażdżki samochodem. Zatrzymujemy się w różnych miejscach, np. na parkingu koło sklepu i obserwujemy wszystko z otwartego samochodu.

Kolejną istotną rzeczą są odwiedziny gości. Każda odwiedzająca nas osoba obowiązkowo spędza chwilę na zabawie i głaskaniu młodego. Chcę by spotkania z nieznanymi osobami przyjemnie mu się kojarzyły. Na takiej samej zasadzie odwiedzamy okolicznych znajomych, zwiedzamy ich ogródki i poznajemy zwierzęta - tylko te miłe lub obojętne wobec szczeniąt ma się rozumieć.


Na spacery udajemy się na pola za domem, teren jest wolny od obecności innych psów więc bez stresu pozwalam młodemu buszować w zaroślach.

Po dwóch tygodniach wspólnej eksploracji zaczynam powoli wprowadzać poważniejsze wątki miejskie. Yaron odwiedza więc wnętrze supermarketu, jeleniogórski rynek, okoliczne deptaki. Poznaje ruch miejski i większe skupiska ludzi. Na tym etapie są to kontakty przelotne, moim zdaniem wystarczająco bogate w bodźce dla tak młodego psa. Działamy na zasadzie: przyszli, zobaczyli, pobawili i wrócili do domu.
Odbywa też swój pierwszy dalszy wyjazd, na którym ma okazję świetnie się bawić i troszkę pracować na hali treningowej, a nawet dwóch. Pierwszy raz próbuje swoich sił w mentalnym pojedynku ze stadem owiec i ma okazję zobaczyć jak to robią profesjonaliści - czyli podziwia bordery przy pracy. W czasie całego wyjazdu poznaje też wielu psich kumpli i bardzo miłych ludzi. Trochę się martwiłam jak szczeniak zniesie długie przejazdy samochodem, ale okazał się bardzo grzecznym podróżnikiem który zaraz po ruszeniu układa się do spania.



główne zasady

Podczas naszej socjalizacji kierowałam się kilkoma zasadami, oto one:


  • bezpieczeństwo
Bezpieczeństwo przede wszystkim. Zawsze asekuruję Yarona gdy chodzi po czymś, z czego mógłby spaść albo ześlizgnąć się. W pobliżu samochodów, przepaści lub innych niebezpiecznych miejsc ciekawski szczeniak obowiązkowo jest na smyczy. W kwestii bezpieczeństwa nie pozwalam także obcym psom na interakcję z młodym.

  • komfort psa
Choć moim zdaniem ważne jest aby szczeniak spotykał różne wyzwania i miał szansę sobie z nimi poradzić, staram się tak planować socjalizację, aby sytuacje nie przerosły psa. Jeśli coś wzbudza w Yaronie obawę, nie przekonuję go na siłę, nie namawiam by podszedł i zbadał obiekt, nawet jeśli w duchu podśmiewam się ze szczeniaka burczącego na spróchniały pień stojący pośrodku pola. Jeśli pień się nie podoba, to w porządku, wołam psa i udajemy się w inną stronę. Może gdy następnym razem będziemy w okolicy, ciekawość zwycięży i zwierzak zachęcony biernością pniaka sam postanowi zbadać co to za kreatura.


  • dużo czasu na regenerację
Uważam by nie bombardować psa nowymi bodźcami. Po każdym wyjściu do miasta czy podobnych, intensywnych wrażeniach daję psu 1-2 dni na regenerację. Dni przeznaczone na odpoczynek od nowych wrażeń spędzamy na treningu, spacerach i relaksie w spokojnej okolicy.

  • przede wszystkim spokój
Kiedy jestem zdenerwowana nie trenuję ani nie zabieram psa na socjal, zamiast tego udajemy się na przykład na relaksacyjną przechadzkę albo głaski i mizianki na kanapie. Jeśli planuję robić coś z psem to staram się mieć zapas czasu, aby nigdzie się nie spieszyć. To samo tyczy się Yarona, jeśli widzę, że jest niespokojny odpuszczamy ambitne plany i robimy przerwę na rozluźnienie. 
Jeśli nie uda mi się zrealizować planu na dany dzień nie przejmuję się tym zbytnio, ani nie staram się nadrobić go później. Po prostu spokój. Spokój jest dobry na mózg, Yaronowy jak i mój,



Na ten moment u nas już po socjalizacji, niedługo będziemy zdawać relację z jej efektów.