czwartek, 28 kwietnia 2016

Mantrailing - pierwszy trening

Uwielbiamy z Yaronem wspólną pracę na śladzie. Ja cieszę się na samą myśl o nadchodzącym treningu, Yarona w ekscytację wprawia widok szelek i plecaka które zabieramy na tropienie.
Zanim jednak rozsmakowaliśmy się w mantrailingu, trzeba było postawić pierwsze kroki. Kiedy Yaron porządnie się u nas zadomowił, a ja poznałam go na tyle dobrze by rozumieć w jaki sposób psiak się ze mną komunikuje, nadeszła pora na pierwszy trening tropowy.



Po kolei wyglądało to tak:

co zabieramy?

Oczywiście psa, w obroży i na lekkiej smyczy. W kieszeń biorę szelki, ulubiony futerkowy szarpak Yarona, podsuszone kawałki serc i wątróbki na nagrody. Co najważniejsze, trzeba zabrać ze sobą pozoranta. Na początek wybieram osobę z którą Yaron jest bardzo blisko związany, czyli mojego męża. Pozorant dodatkowo zabiera artykuł noszący jego i tylko jego zapach. W naszym przypadku jest to noszona dzień wcześniej koszulka, zamotana w węzełek.

gdzie i kiedy?

Na pierwszy trening wybieram łąkę na skraju lasu, przeciętą rzędem wierzb rosnących wzdłuż miedzy. Łąka pozbawiona jest świeżych ludzkich śladów, za to pełna dziczych i sarnich tropów oraz bobków. Porasta ją średniej wysokości, lekko wilgotna trawa. Dzień jest bezwietrzny, przez ostatni tydzień sporo padało a powietrze wciąż jest wilgotne, co dodatkowo ułatwi nam sprawę.

jak?

Pierwsze ślady Yarona to tak zwane „fire trails”, nazwa sugeruje z jakim zaangażowaniem pies powinien podchodzić do ćwiczenia.

Na początek idziemy razem na środek łąki, w miejsce gdzie wał ziemny i wierzbowy szpaler umożliwią szybkie zniknięcie pozoranta z zasięgu wzroku psa.
Zakładam psu szelki, na początek jedynie po to by przyzwyczajał się do pracy w nich, oraz odpinam smycz. Przykucam i przytrzymuję Yarona między swoimi nogami, jedną ręką trzymając za szelki a drugą kładę mu na piersi, by powstrzymywać go przed zbyt gwałtownym wyskakiwaniem do przodu.
Kiedy już zajęliśmy stabilną pozycję, pozorant staje 2-3 metry przed nami i skupia na sobie uwagę psa wołając go po imieniu. Następnie wyciąga przedmiot ze swoim zapachem i rusza nim po ziemi imitując ruchy zwykle wykonywane szarpakiem. Kiedy widzę, że Yaron podąża wzrokiem za ruchem koszulki daję pozorantowi sygnał, a ten upuszcza przedmiot na ziemię i odbiega. Trasa jego ucieczki została wcześniej ustalona tak, aby biegł z wiatrem, po przebiegnięciu ok. 5 metrów zniknął psu z oczu, następnie biegł jeszcze przez ok. 15 metrów (na tyle blisko, by pies szybko go odnalazł, a jednocześnie na tyle daleko, by zdążył opuścić głowę i szukać nosem, a nie wzrokiem) w linii prostej i ukrył się za drzewem.
Ja w międzyczasie staram się utrzymać Yarona który piszczy i wyrywa się chcąc biec za swoim panem. Jak tylko pozorant znika za drzewem puszczam psa wolno. Pierwsze co Yaron robi, to podbiegnięcie do przedmiotu który tak go interesował chwilę temu, chwyta go w zęby i biegnie w kierunku miejsca, gdzie pozorant zniknął mu z oczu.
Po przekroczeniu miejsca w którym ostatni raz widział pozoranta, Yaron wciąż biegnąc przed siebie zaczyna się rozglądać, kiedy ta metoda zawodzi na mgnienie oka opuszcza głowę. Szybkie niuchnięcie upewnia go, że podąża we właściwym kierunku. Na dalsze rozważania nie ma czasu, ponieważ młody dobiega do pozoranta i rozpoczynamy imprezę pochwalną.
Pozorant skarmia psa kawałkami jedzenia jednocześnie chwaląc jego intelekt i dzielność. Ja również daję wyraz swojemu zadowoleniu, w sposób tak ekspresyjny, że cała okolica dowiaduje się, jak wspaniałego mam psa. Do tego oczywiście Yaron jest szczodrze wygłaskany i wyniuniany. Szał radości wieńczy wspólna zabawa szarpakiem.
Kiedy już Yaron popławił się w glorii i chwale, przytrzymuję go i powtarzamy wszystko od nowa, zaczynając w punkcie gdzie pozorant został uratowany a przemieszczając się z wiatrem w głąb pola. Finalnie pozorant zostaje uratowany sześć razy. Chociaż psiak ewidentnie ma nadzieję na więcej, na tym kończymy nasz pierwszy trening, ponieważ nie chcę nadmiernie zmęczyć szczeniaka.

po co?

Te pierwsze treningi mają jedno, bardzo ważne zadanie - pokazać psu, że znajdowanie ludzi jest super fajne. 
Nie stawiam na precyzję, nie szukam dokładności, ślady "zamawiam" proste, maksymalnie z lekkim łukiem, nie za długie, pozbawione przeszkód. Na wszystkie te rzeczy przyjdzie pora. Na ten moment budujemy najważniejszą z podstaw - motywację.


A na koniec - filmik!
Zapraszam do oglądania jak takie początkowe treningi wyglądają - tutaj mam nagrany chyba trzeci w życiu Yaronowy trening, A w zasadzie jedną sekwencję poszukiwania która się na niego składała. Zwalczyłam chęć zagłuszenia mojej gadaniny jakąś miłą dla ucha muzyką, więc zapraszam do oglądania autentycznego wycinka początków naszej pracy.




czwartek, 14 kwietnia 2016

Nasza socjalizacja

Kiedy dopiero szykowałam się na przyjęcie Zoriona i obsesyjnie wręcz edukowałam się wszelkiego rodzaju literaturą często spotykałam się z terminem "socjalizacja". Socjalizacja, czyli poznanie przez psa norm i zasad rządzących otaczającym go światem, co umożliwi mu swobodne w nim funkcjonowanie. W pewnym uproszczeniu tak właśnie rozumiem ten termin.
Czytając kolejne artykuły z cyklu "101 przedmiotów które musi poznać twój pies" wpadłam w coś w rodzaju socjalizacyjnej obsesji. Zrobiłam sobie listę rzeczy które absolutnie muszę pokazać Zorionowi i wydawało mi się, że jeśli cokolwiek zaniedbam to mój pies będzie miał braki socjalizacyjne!
Ponieważ teraz już wiem, że socjalizacja to nie wyścig ani lista do odhaczenia tylko coś znacznie bardziej złożonego, podczas socjalizowania Yarona postawiłam przede wszystkim na luz.
Oto jak wyglądała ona w naszym wydaniu.



co z kwarantanną?

Yarona oczywiście obowiązuje kwarantanna, ale po konsultacji z weterynarzem i upewnieniu się, że nie było w naszej okolicy zachorowań na groźne dla psa choroby zakaźne, oraz z zachowaniem zdrowego rozsądku decyduję się jej nie przestrzegać. Gdy w grę wchodzi wybór - kwarantanna, albo socjalizacja, wybieram socjalizację. Dosyć dobrze oddaje moje zdanie na ten temat ten artykuł: http://www.perfectdog.com.pl/kwarantanna-kontra-socjalizacja-czyli-pierwsze-trudne-decyzje.html autorstwa Anny Nocny

a więc socjalizajca

Przez pierwsze kilka dni nawet nie ruszamy się z posesji. Korzystam z komfortu ogrodzonych hektarów i aranżuję Yaronowi rozrywkę na własnym terenie. Zwiedzamy więc:

  • pastwisko 
  • przechodzimy przez strumyczek, zaglądamy do wodopoju
  • kurnik, kury nie są zachwycone wizytą
  • koziarnię, pod nieobecność kóz, bo to bandytki są
  • owczarnię, pod nieobecność owiec, bo to cykory są
  • wiatę końską, pod nieobecność koni, bo gdzieś polazły akurat
  • oglądamy całą menażerię, Yaron chętnie poznał by wszystkich bliżej, tylko konie nie budzą u niego wielkiego entuzjazmu
  • wchodzimy do stodoły i spacerujemy po stosach desek, płytek, narzędzi i innych bardzo przydatnych rzeczy tam zgromadzonych
  • zwiedzamy warzywnik
  • wchodzimy na górkę z piasku
  • spacerujemy po stosach drewna
  • tytłamy się w błocie, na każdym kroku, nie zawsze z wyboru


Kiedy pogoda z brzydkiej staje się bardzo brzydka wykorzystuję inwencję i wszystko co wpadnie mi w ręce w domu. Aranżuję Yaronowi spacery po spiętrzonej pościeli, między poprzewracanymi krzesłami, pod, nad i pomiędzy wymyślnymi konstrukcjami z kartonowych skrzynek na owoce które pieczołowicie znoszę do domu. Pozwalam sobie z premedytacją upuścić metalową miskę czy przewrócić krzesło w obecności młodego. Przebieram się w kapelusze, gogle i peleryny z prześcieradła i w takim przebraniu ćwiczę i bawię się z psem. I tak dalej. Ogranicza mnie w końcu tylko moja wyobraźnia, prawa fizyki no i elementarne BHP. Przy braku weny puszczam młodemu filmiki na Youtube, najbardziej absorbują go takie z życia wilków. No i śmieszne koty, najlepiej takie które się biją (to był hit)
Osobnym tematem jest łazienka, która dostarczyła nam już kilku godzin rozrywki. Szczeniak poznaje dźwięk spuszczanej wody, głośny stuk opadającej klapy od sedesu, uroki szarpania papieru toaletowego (czego nie omieszkałam mu wyperswadować) dźwięk wody lecącej z kranu, pokazuję Yaronowi kabinę prysznicową, na sucho i mokro, demonstruję wodę lecącą z prysznica. To jest coś, co początkowo kompletnie nie mieści się szczeniakowi w głowie, ale po przełamaniu lodów budzi u Yarona wielki entuzjazm. Obecnie psiak tylko czyha na okazję by wybrać się ze mną do łazienki, ładuje się pod prysznic i czeka aż odkręcę wodę. Opłukanie błotnego potwora by na powrót stał się psem obywa się bez traumy, właśnie dzięki dużej ilości pozytywnych wrażeń pod prysznicem, budowanych konsekwentnie od pierwszych dni w nowym domu.

Kiedy już posesja została schodzona wzdłuż i wszerz wyruszamy na podbój okolicy. Noszę Yarona w torbie albo na rękach, i spacerujemy sobie po wsi. Młody ma okazję zobaczyć inne psy, traktory, ludzi, budynki i cały wiejski folklor. Gdy napotkany człowiek jest chętny proponuję pogłaskanie i skarmienie Yarona przysmakiem.
Zabieram też szczeniaka na przejażdżki samochodem. Zatrzymujemy się w różnych miejscach, np. na parkingu koło sklepu i obserwujemy wszystko z otwartego samochodu.

Kolejną istotną rzeczą są odwiedziny gości. Każda odwiedzająca nas osoba obowiązkowo spędza chwilę na zabawie i głaskaniu młodego. Chcę by spotkania z nieznanymi osobami przyjemnie mu się kojarzyły. Na takiej samej zasadzie odwiedzamy okolicznych znajomych, zwiedzamy ich ogródki i poznajemy zwierzęta - tylko te miłe lub obojętne wobec szczeniąt ma się rozumieć.


Na spacery udajemy się na pola za domem, teren jest wolny od obecności innych psów więc bez stresu pozwalam młodemu buszować w zaroślach.

Po dwóch tygodniach wspólnej eksploracji zaczynam powoli wprowadzać poważniejsze wątki miejskie. Yaron odwiedza więc wnętrze supermarketu, jeleniogórski rynek, okoliczne deptaki. Poznaje ruch miejski i większe skupiska ludzi. Na tym etapie są to kontakty przelotne, moim zdaniem wystarczająco bogate w bodźce dla tak młodego psa. Działamy na zasadzie: przyszli, zobaczyli, pobawili i wrócili do domu.
Odbywa też swój pierwszy dalszy wyjazd, na którym ma okazję świetnie się bawić i troszkę pracować na hali treningowej, a nawet dwóch. Pierwszy raz próbuje swoich sił w mentalnym pojedynku ze stadem owiec i ma okazję zobaczyć jak to robią profesjonaliści - czyli podziwia bordery przy pracy. W czasie całego wyjazdu poznaje też wielu psich kumpli i bardzo miłych ludzi. Trochę się martwiłam jak szczeniak zniesie długie przejazdy samochodem, ale okazał się bardzo grzecznym podróżnikiem który zaraz po ruszeniu układa się do spania.



główne zasady

Podczas naszej socjalizacji kierowałam się kilkoma zasadami, oto one:


  • bezpieczeństwo
Bezpieczeństwo przede wszystkim. Zawsze asekuruję Yarona gdy chodzi po czymś, z czego mógłby spaść albo ześlizgnąć się. W pobliżu samochodów, przepaści lub innych niebezpiecznych miejsc ciekawski szczeniak obowiązkowo jest na smyczy. W kwestii bezpieczeństwa nie pozwalam także obcym psom na interakcję z młodym.

  • komfort psa
Choć moim zdaniem ważne jest aby szczeniak spotykał różne wyzwania i miał szansę sobie z nimi poradzić, staram się tak planować socjalizację, aby sytuacje nie przerosły psa. Jeśli coś wzbudza w Yaronie obawę, nie przekonuję go na siłę, nie namawiam by podszedł i zbadał obiekt, nawet jeśli w duchu podśmiewam się ze szczeniaka burczącego na spróchniały pień stojący pośrodku pola. Jeśli pień się nie podoba, to w porządku, wołam psa i udajemy się w inną stronę. Może gdy następnym razem będziemy w okolicy, ciekawość zwycięży i zwierzak zachęcony biernością pniaka sam postanowi zbadać co to za kreatura.


  • dużo czasu na regenerację
Uważam by nie bombardować psa nowymi bodźcami. Po każdym wyjściu do miasta czy podobnych, intensywnych wrażeniach daję psu 1-2 dni na regenerację. Dni przeznaczone na odpoczynek od nowych wrażeń spędzamy na treningu, spacerach i relaksie w spokojnej okolicy.

  • przede wszystkim spokój
Kiedy jestem zdenerwowana nie trenuję ani nie zabieram psa na socjal, zamiast tego udajemy się na przykład na relaksacyjną przechadzkę albo głaski i mizianki na kanapie. Jeśli planuję robić coś z psem to staram się mieć zapas czasu, aby nigdzie się nie spieszyć. To samo tyczy się Yarona, jeśli widzę, że jest niespokojny odpuszczamy ambitne plany i robimy przerwę na rozluźnienie. 
Jeśli nie uda mi się zrealizować planu na dany dzień nie przejmuję się tym zbytnio, ani nie staram się nadrobić go później. Po prostu spokój. Spokój jest dobry na mózg, Yaronowy jak i mój,



Na ten moment u nas już po socjalizacji, niedługo będziemy zdawać relację z jej efektów.




środa, 30 marca 2016

Pierwszy miesiąc razem, czyli dobry start w dorosłość

Choć pierwszy miesiąc ze szczeniakiem dosyć dobrze podsumowuje  opis: "Siki, siki wszędzie.", dzieje się także wiele innych ciekawych rzeczy. Czasem ciężko je dostrzec, gdy oczy same się zamykają po nocnych pobudkach i zbieraniu kolejnej kupy z wykładziny (zawsze mnie zastanawiało, jaki taki maluch może wyprodukować tyle "niespodzianek"?).
Zdumiewający jest też fakt, jak szybko taki papiś rośnie. Kładę się spać, a rano piesek jest zauważalnie większy.

Pomijając jednak kwestie fizjologiczne, co jeszcze robiliśmy z Yaronem przez pierwszy miesiąc?

Przede wszystkim wciąż ma zastosowanie lista priorytetów którą (nie bez trudu) ułożyłam opisując nasz pierwszy tydzień. Kwestie tam opisane to są dla mnie absolutne podstawy i nigdy nie nadjedzie moment, gdy przestanę je rozwijać.
Z czasem podnoszę jedynie poziom trudności, dodaję rozproszenia i inne wyzwania.

Co dalej?



W ciągu pierwszego miesiąca wprowadzam Yaronowi podstawy przyszłej pracy tropowej, tak zwane "fire trails".
Przyzwyczajam psa do takiej aktywności i chcę, by od szczeniaka szukanie osób kojarzyło mu się z ekstra emocjami, najlepszą zabawą i super żarciem. Do precyzji jeszcze dojdziemy, na początek budujemy motywację i najwspanialsze skojarzenia.

Skoro już mowa o podstawach zaczynamy także fundamenty podstawy pod przyszłe treningi obedience. Tu też stawiamy na mało nauki a dużo zabawy. Detale będziemy dłubać gdy już pies załapie ideę wspólnego treningu i będzie się cieszył na jego rozpoczęcie.



Zapisujemy się z Yaronem do psiego przedszkola. O naszych przedszkolnych podbojach chciała bym napisać osobny tekst, tu nadmienię jedynie, że na ten moment najważniejszą lekcją jaką Yaron wyniósł z przedszkola jest to, że jestem fajniejsza od psich kumpli proponujących dzikie harce. Szczeniak potrafi skupić się i pracować w towarzystwie innych psów, chyba nie muszę pisać, jaka to przydatna sprawa?

Wprowadzam chodzenie na smyczy. Mieszkając na urokliwym, ale jednak zadupiu mogę nie używać smyczy całymi dniami. Ponieważ jednak kontakty z cywilizacją są nieuniknione, pokazuję Yaronowi, że jest takie ustrojstwo jak zestaw smycz + obroża i z noszeniem go wiążą się pewne zasady. 
Grzeczne chodzenie na smyczy ćwiczymy głównie przy okazji wycieczek do miasta, to chyba najbardziej zaniedbywana przeze mnie dziedzina psiej edukacji.



Około trzy razy w tygodniu ćwiczę z Yaronem na piłkach fit paws (a w zasadzie na piłkach z LIDLa). Są to krótkie, wesołe sesje. Na ten moment psiak na widok wyciągniętej piłki od razu zaczyna się na nią wspinać z zadowoloną miną oczekując nagrody. Nie wiem, czy to tylko moje odczucie, ale małe ONki to mistrzowie niezgrabności. Przeciętny border w wieku 8 tygodni kilkukrotnie przerasta  miesiąc starszego Yarona, w zasadzie mi to nie przeszkadza, w końcu każdy rozwija się w swoim tempie, jednak gdy pies ścigając zabawkę potyka się o własne łapy, po czym hamuje ryjąc nosem w błocie prze następny metr... Niejednokrotnie.
Praca na piłkach, powolna i nastawiona na precyzję i ogarnianie grubych łapek, sporo Yaronowi dała. Przynajmniej mogę być spokojna, że raczej nie skrzywdzi się podczas dokazywania. Raczej, bo przecież to zdolny pies.



Na koniec bardzo ważna sprawa! Robimy razem mnóstwo kompletnie niepraktycznych rzeczy. Bawimy się w "upoluj kończynę pod kołdrą", biegamy po błocie (czyli w zasadzie gdziekolwiek, przy ostatniej pogodzie), chodzimy na antynornicze patrole - pokazuję Yaronowi norę, on niucha i jeśli uzna ją za świeżą to rozkopuje, zwiedzamy różne miejsca, często łazimy sobie bez celu po okolicy, bez komend, posłuszeństwa i wymogów. I to jest chyba najfajniejsze.



piątek, 18 marca 2016

Pierwszy tydzień razem, czyli budowanie więzi

Za nami pierwszy dzień w nowym domu, psiak wstępnie zadomowiony, oswoił się z nową sytuacją. Co dalej?
Poniżej postaram się opisać nasz pierwszy wspólny tydzień, rozbijając go na poszczególne aktywności, zaczynając od tych dla mnie najbardziej istotnych. Swoją drogą, to bardzo pouczające i wcale niełatwe zadanie, poukładać to wszystko w kolejności od najistotniejszych. Jak tu wybrać?!

Przywołanie

Znalazło się na pierwszym miejscu, ponieważ dobre przywołanie przekłada się bezpośrednio na bezpieczeństwo naszego psa, nie może być nic bardziej priorytetowego.
Przywołanie ćwiczę od pierwszego dnia, w domu, na podwórku, na spacerze, kiedy tylko się da. Widzimy coś ciekawego? Najpierw wołam Yarona do siebie, obficie nagradzam za podejście i kontakt a potem zwalniam do "obiektu". Albo i nie. Jeśli "obiektem" jest coś z czym nie chcę by młody wchodził w interakcję po przywołaniu zajmuję go zabawą i jedzeniem i oddalamy się.

Kiedy biega luzem, pozwalam Yaronowi swobodnie eksplorować a od czasu do czasu przywołuję go do siebie i nagradzam mizianiem, zabawą, częścią dziennej porcji karmy albo smakołykiem - niespodzianką. Lub kombinacją powyższych, jeśli przyjdzie do mnie oderwawszy się od czegoś wielce absorbującego, na przykład końskiej kupy albo martwego kreta.

Oczywiście należy znać swoje ograniczenia, dlatego trudność przywołania stopniuję z wyczuciem. Nie wołam psa gdy ilość rozproszeń jest duża i nie mam pewności, czy zareaguje, na przykład, gdy młody jest właśnie w trakcie szaleńczej zabawy z innym psem.



Socjalizacja

To strasznie obszerny temat i zapewne poświęcę mu osobny wpis. Znalazła się na drugim miejscu, ponieważ nie da się jej nadrobić. Okienko socjalizacyje się zamyka i koniec :P
Dlatego przez pierwszy tydzień staram się pokazać szczeniakowi spore spektrum sytuacji, przedmiotów i stworzeń. Dbam tu bardzo o to, by wszystkie te interakcje, nawet jeśli stanowią wyzwanie nie były dla psa przytłaczające. Unikamy zatłoczonych czy głośnych miejsc, stawiam raczej na dużo wędrowania po zróżnicowanym terenie, obserwację różnorakich dziwów, ale niekoniecznie interakcję z nimi i mnóstwo miłych doznań ze strony różnych ludzi.



Budowanie zaufania

Znów strasznie rozległe pojęcie. Ponieważ dla szczeniaka jestem obcą osobą staram się aby poznał mnie z jak najlepszej strony. Dużo czasu poświęcam na obserwowanie młodego, uczę się jego sposobu komunikacji i staram się respektować komunikaty wysyłane do mnie. Chcę, żeby pies wiedział, że przy mnie może się czuć bezpiecznie i nie narażę go na stres czy niebezpieczeństwo (nie mówię tu o trzymaniu szczeniaka pod kloszem, umiarkowany stres to wyzwanie i jest potrzebny psiakowi do rozwoju). Przykładowo, kiedy Yaron uważa, że coś jest bardzo straszne nie przyciągnę go w stronę potworności by pokazać mu, że to nic takiego. Zawsze daję młodemu czas by zdecydował, czy chce zbadać osobliwość i pozwalam by zrobił to w swoim tempie. Jeśli Yaron uznaje, że jakiś pies jest straszny wołam go do siebie i oddalamy się zamiast na siłę oswajać.
Nie pozwalam by w mojej obecności inne psy czy ludzie traktowali młodego w sposób wywołujący u niego zbyt duży stres. Znów nie mam tu na myśli klosza. Nie porywam psa na ręce jeśli w trakcie zabawy zostanie przewrócony. Natomiast gdy widzę zbliżającego się psa z potencjalnie agresywnymi zamiarami ustawiam młodego za sobą i sama odganiam intruza. Jeszcze uważniej pilnuję ludzi, po tych to nie wiadomo czego się spodziewać :P



Odpoczynek

Dla mnie podstawa. Nie cierpię bezsensownego nakręcania się u psów. Pies towarzyszy mi w wielu sytuacjach i dla jego i mojego komfortu dobrze będzie, jeśli szczeniak szybko nauczy się relaksować w różnych sytuacjach.
Takie nic nierobienie trzeba ćwiczyć, tak samo jak komendy czy grzeczne chodzenie na smyczy. Ale odpoczywanie, niezależnie od okoliczności, jest moim zdaniem jedną z najważniejszych umiejętności

Poza czasem drzemki, kiedy maluch po prostu śpi staram się poświęcać sporo czasu na wspólny odpoczynek. Czyli po prostu siedzimy w domu, Yaron leży obok mnie i gryzie gryzak, albo po prostu obserwuje co się dzieje. To samo na dworze, robimy przerwy w eksploracji by po prostu posiedzieć razem, porozglądać się, zrelaksować.



Ignorowanie

Nie każdy zauważony na horyzoncie człowiek czy pies jest najlepszym kumplem z którym natychmiast trzeba się przywitać. Ćwiczymy więc ignorowanie ludzi i psów.
Do ćwiczeń wykorzystuję przypadkowych przechodniów i psy, najlepiej prowadzone na smyczy. Kiedy Yaron wykazuje zainteresowanie obcym wołam go do siebie i oferuję ciekawe zajęcia blisko mnie - czy będzie to skarmianie, mizianie, zabawa czy wykonanie jakiejś komendy za smakołyk? A może po prostu pobiegniemy razem w drugą stronę wesoło targając smyczą? To już zależy od sytuacji. Tu też stosuję zasadę delikatnego stopniowania trudności.
Często też nagradzam Yarona gdy sam decyduje się na spokojne obserwowanie ludzia czy psa.



Podążanie

Sprawa niezwykle przydatna. Choć szczeniak wydaje się mieć opcję "podążanie" wbudowaną fabrycznie to wiem, że przed nami okres buntu i buzujących hormonów. Także nie szczędzę pochwał i nagród ilekroć Yaron zdecyduje się podążać za mną. To taka podążeniowa lokata na ciężkie czasy dorastania.
Nagradzam takie zachowania kiedy młody jest luzem, jak i na smyczy.



Zabawa

Ćwiczymy bawienie się :)
Docelowo chcę by psiak chętnie bawił się gdy mu to zaoferuję, nawet w rozpraszającym otoczeniu. Dlatego powoli i starannie buduję u Yarona wartość zabawy ze mną. Na początek bawimy się gdy młody jest pobudzony albo ma głupawkę, ewentualnie gdy sam się o to doprasza. Uruchamiam kreatywność i staram się aby każda zabawa była dla psa zaskakująca i baaardzo absorbująca. Na przykład wyrzucam garść zabawek i pozwalam szczeniakowi wybrać najatrakcyjniejszą, albo wyciągam szarpak, a potem jeszcze jeden i jeszcze. Każdy fajniejszy od poprzedniego. Równocześnie pracuję nad tym, by Yaron wybierał zabawki które sama oferuję. Nawet jeśli obok leży ulubiona piłka - krokodylek staję na głowie, by zabawka którą mam w rękach była atrakcyjniejsza. Nie szczędzę entuzjazmu, pogoni, tarzania się i dzikich dźwięków. Sąsiedzi i tak już mają wyrobione zdanie o moim stanie umysłowym.



Kennel

Kennel od pierwszego dnia ma być superfajnym miejscem. Codziennie młody dostaje tam część swojego jedzenia, gryzaki i jest chwalony za każde wejście do klatki z własnej inicjatywy.
Dodatkowo obowiązuje zasada, że Yaron ma w kennelu święty spokój - nikomu nie wolno mu przeszkadzać gdy w spokoju zjada tam gryzaka. Dzięki temu klatka szybko staje się bezpiecznym azylem, ale też składnicą skarbów. Jeśli w domu zginie kapeć wiadomo gdzie należy się udać celem wydobycia zguby.
Wprowadzam też zasadę, że po każdym powrocie do domu Yaron dostaje małą porcyjkę żarcia w klatce. Dzięki temu już na drugi dzień szczeniak pędem leci do kennela jak tylko wejdzie do domu. Wystarczy podłożyć komendę :)

Jedzenie

Kolejna ważna inwestycja. Uczę szczeniaka, że moja obecność przy jedzeniu zwiastuje coś ekstra. Wyciągam rękę w stronę miski gdy Yaron je, tylko po to, by dołożyć do niej smaczny kąsek. Kiedy młody pożera gryzaka oferuję mu coś pyszniejszego na wymianę. Trzymam obgryzaną kość i oddzielam z niej kawałki mięsa podając młodemu. Pokazuję, że wszelkie majstrowanie przy misce czy innym jedzeniu jest w porządku i niesie ze sobą same fajne rzeczy.
Dzięki temu mogę liczyć, że jeśli pies znajdzie na spacerze tygodniowego, rozjechanego szczura to zechce oddać znalezisko zamiast pospiesznie je połknąć widząc, że się zbliżam. Przekonamy się jak będzie :)

Aktywizacja nosa

Ponieważ mały owczarek to wzrokowiec przyzwyczajam go do polegania na nosie w różnych sytuacjach. Bawimy się w chowanego na dworze (niezbyt wymagającą wersję, piesek wciąż potyka się o własne łapy gdy poniesie go entuzjazm), rzucam mu smakołyki w trawę lub chowam je w kocyku, aranżuję także poszukiwanie zabawek pochowanych na dworze lub w domu, albo po prostu rzuconych w sypki śnieg.



Pierwsze komendy i hasła

Czyli budujemy słownik którym będę mogła czytelnie porozumiewać się ze swoim psem.
Uczę Yarona siadania i kładzenia się na komendę, do tego wymienione wcześniej przywołanie. Młody poznaje też hasła na jedzenie i zabawę, słowa aprobaty ("dobrze, brawo") i ostrzeżenia ("ej") oraz zwolnienia ("ok") i zabronienia ("nie"). Nie oczekuję, że Yaron od razu załapie znaczenie poszczególnych słów. najpierw sama muszę się nauczyć stosowania ich w odpowiednich sytuacjach, aż stanie się to niemal odruchowe. Zresztą szczeniak wydaje się być w tym temacie bystrzejszy od przewodnika.

Dotykanie

Uczę Yarona, że wszelki kontakt fizyczny jest fajny. Codziennie wieczorem staram się poświęcić chwilę na relaksacyjne mizianie. Głaszczę i masuję szczeniaka aż będzie rozluźniony do drzemki włącznie, przy okazji przyzwyczajam go też do dotykania bardziej wrażliwych miejsc. Czyli masuję mu łapki, bawię się ogonem, zaglądam do uszu, smyram po nosie i takie tam. Cały czas pilnuję aby pies pozostał wyluzowany i rozluźniony. Przyda się na przyszłość do weterynarza, zabiegów pielęgnacyjnych czy choćby po to, by pies nie siał fermentu "bo ktoś mi dotknął ogon, to było straszne!"

Załatwianie się na dworze

Z jednej strony od szczeniaka nie ma co wymagać zbyt wiele w tym temacie, z drugiej im szybciej opanuje on załatwianie się na dworze tym lepiej dla mojego zdrowia psychicznego i kondycji podłogi. Także trzymam się schematu z pierwszego dnia pobytu a każde załatwienie się na dworze witam eksplozją radości.


To by było na tyle. Z jednej strony wydaje się okropnie długi, z drugiej większość poruszonych w niej umiejętności trenujemy niejako przy okazji codziennych czynności. Ważne jest by pamiętać, że wychowanie szczeniaka to nie jest jakaś lista do odhaczenia ani tym bardziej wyścig kto nauczy swojego małego geniusza większej ilości sztuczek w krótszym czasie. Łatwo jest odnieść takie wrażenie czytając artykuły w sieci czy oglądając filmiki.

Na koniec ostatnie ćwiczenie, tylko dla człowieka: Nie spinaj się za bardzo :)
Sama powinnam wykonywać je nieco sumienniej... Ale jest bardzo trudne. W razie czego meliska i relaksujący spacer z pieskiem, podczas którego nie będziesz wymagać od niego absolutnie nic (no, może poza minimum przyzwoitości).



wtorek, 8 marca 2016

Pierwszy dzień w nowym domu

Stało się! Mały potworek zawitał do Twojego domu. Już niedługo wywróci Ci życie do góry nogami, ale chwilowo drepcząc na tłustych łapkach zwiedza mieszkanie i wygląda całkiem niewinnie. Co zrobić aby ten pierwszy dzień razem był pierwszym krokiem do przyszłej współpracy? Nie ma na to idealnej odpowiedzi. Zaraz opiszę, jak to wyglądało u nas.



Przyjazd

Ponieważ cieszymy się własną działką zaraz po przyjeździe wystawiłam zaspanego malucha na trawę koło auta - nowym przygodom lepiej stawić czoła z pustym pęcherzem. Potem nadszedł czas na zapoznanie z nowym wujkiem, czyli Lukasem. 
Nie chciałam aby rudzielec, który jest psem z kategorii "wielki" wystraszył młodego wypadając z domu i nachalnie obwąchując. Ponieważ wiedziałam, że Lukas w obliczu smakołyków kompletnie nie zwróci uwagi na szczyla,  po wypuszczeniu z domu przywołałam go do siebie i skarmiałam garścią przysmaków w pozycji "siad". Dało to Yaronowi czas na oswojenie się z jego obecnością, do niego też należała decyzja o dystansie względem Lukasa. W tej sytuacji szybko zebrał się na odwagę i podszedł wdzięczyć się do nowego kumpla. Ponieważ Lukas uważa, że interakcja z takimi maluchami jest poniżej jego godności, oddalił się na obchód posesji a my udaliśmy się do domu.

  
Zwiedzanie domu

Na początek nalałam do miski świeżej wody i pokazałam młodemu, gdzie ona stoi. Siorbnął łyka i zabrał się za zwiedzanie. Chciałam by sobie wszystko na spokojnie pooglądał, więc ograniczyłam się do podążania za nim w pewnej odległości. Jedyny wyjątek zrobiłam, gdy zajrzał do swojej nowej klatki - pochwaliłam wylewnie i skarmiłam w środku smakołykami. Jak mały wstępnie przejrzał wszystkie pomieszczenia zrobiłam herbaty, ulokowałam się z nią na kanapie i... Nic więcej.
Pozostaje tylko cieszyć się obecnością nowego domownika (no i pamiętać, by wpuścić Lukasa do domu).
Uważam, że mały ma tyle do roboty ze starannym obwąchaniem całej chałupy, że jakoś wytrzymam i nie będę mu się narzucać. Jak zapragnie towarzystwa, to nie jest trudno mnie znaleźć. Nie trzeba było czekać jakoś bardzo długo.

Pierwsze interakcje

Kiedy Yaron zaspokoił już swoją ciekawość względem domu postanowił, że czas się bliżej zapoznać. Gdy tylko zainicjował kontakt został wylewnie pochwalony. Ponieważ sprawiło mu to wielką frajdę, spędziliśmy kilka minut na mizianiu. Ponieważ psiak który przyjechał ze mną do domu jest wciąż prawie obcym zwierzakiem, korzystam z okazji by poznać go lepiej. Badam jakie pieszczoty sprawiają mu największą frajdę (mizianie po brzuchu i drapanie tyłka), czy są miejsca których dotyk mu nie leży.
Jak młody zaczął się rozkręcać proponuję mu zabawę szarpakiem. Pomysł zostaje przyjęty z dużym entuzjazmem. Bawimy się chwilę, nie za długo by nie zanudzić małego, choć mam wrażenie, że z chęcią polował by jeszcze dłuższy czas.



Pierwsze wycieczki

Po zabawie obowiązkowe wyjście na dwór. Staram się stosować do zasady, że każda zmiana aktywności jest momentem na wyjście na sikukupę. Czyli pies spał i się obudził - wychodzimy, skończył zabawę - wychodzimy, pobiegał po domu - wychodzimy. System sprawdza się świetnie i odnotowuję małą ilość wpadek w domu, ale nie wyobrażam sobie stosować go mieszkając w bloku.
Po fizjologii czas na coś dla duszy, czyli zwiedzania ciąg dalszy. Wołam Yarona i idziemy oglądać podwórko.
Nie wiedzieć czemu mały, puchaty piesek wzbudza wśród menażerii prawdziwy popłoch. Kury chowają się do kurnika, owce uciekają na drugi koniec pastwiska, konie chrapią strwożone i zerkają na małego z wielką podejrzliwością. Nawet kozy - bandytki, zwykle gotowe wtłuc psu rogami dla czystej rozrywki rozbiegają się gdy widzą szczeniaczka.
Czyżby przeczuwały, że ze słodkiego maleństwa wyrośnie potwór, pogromca kopytnych (i pazurkowych)? A może okrągła i futrzasta postura malucha tak bardzo nie przypomina psa, że boją się go, jako nowego, nieznanego i potencjalnie niebezpiecznego gatunku...?
Yaron nie podziela tych dylematów. Wszystko ogromnie mu się podoba, jest trawa, błoto, mnóstwo nowych zapachów i super atrakcyjne owcze bobki. Siadamy sobie przy płocie za którym stoją zerkające niepewnie konie i daję młodemu czas, by spokojnie im się przyjrzał. Podoba mu się taka forma interakcji - bezpiecznie ulokowany na kolanach ciekawie przygląda się kopytnym.
Jak już się napatrzył bawimy się chwilę przy końskim płocie, jestem ciekawa, czy taka publika będzie go peszyć, ale w obliczu pościgu za szarpakiem konie przestają go obchodzić. Po zabawie, pozostając przy koniach skarmiam na spokojnie trochę karmy, i kiedy widzę, że młody jest spokojny i nie zwraca na nie uwagi udajemy się w stronę domu.

W końcu to mały piesek, więc pora na drzemkę. To cenny czas którym trzeba mądrze gospodarować... Gdy piesek śpi można w spokoju zająć się swoimi sprawami.

Gdy Yaron się budzi ponownie udajemy się na obchód po obejściu, a potem z powrotem do domu.

Odpoczynek

To pierwszy dzień w nowym miejscu, więc staram się nie zalewać psiaka nowymi wrażeniami, nawet jeśli jest bardzo dzielnym szczeniątkiem.

Przerwy w powyższych czynnościach wypełniamy odpoczynkiem. Pozwalam małemu szwendać się samopas po domu, wylegiwać i po prostu obserwować życie codzienne.

Na noc szczeniak idzie z nami spać do łóżka. Po pierwsze, nie jestem kennelowym ortodoksem, po drugie, gdy w nocy Yaron zaczyna się wiercić tuż obok mnie, mam szanse wskoczyć w kapcie, narzucić szlafrok pędem wystawić go na dwór. Przynajmniej potencjalnie.


Tak wygląda nasza pierwsza doba. Pozostaje tylko choć spróbować się wyspać, by mieć siły na następny dzień pełen wyzwań.




wtorek, 1 marca 2016

Jadąc po szczeniaka



Decyzja zapadła, szczeniak jest już wybrany i zarezerwowany, data odbioru ustalona. Teraz pozostaje tylko doczekać do utęsknionego terminu i nie zwariować z ekscytacji.
Co ja robiłam? Przede wszystkim dużo herbaty z melisy... Dobrze też jest mieć plan przygotowań. Trzymanie się go i odhaczanie kolejnych pozycji daje miłe poczucie kontroli nad sytuacją.
Mój plan wyglądał tak:


Do wyjazdu: kilka dni

Krok 1.
Nabywam i chomikuję - obrożę i smycz, na szczenięcy rozmiar. Obrożę kupiłam mięciutką i lekką, to samo ze smyczą - zwracam uwagę na drobny i lekki karabińczyk.
Krok 2.
Gromadzę i składam w wyznaczonym miejscu dwa kocyki na drogę - pierwszy do wyścielenia siedzenia, drugi na wypadek gdyby pierwszemu przydarzył się rzyg, albo inne reakcje małego psiaka na pierwszą poważną podróż. 
Krok 3.
Wyszykowane czekają także dwa psie ręczniki - również na wypadek wpadek ze znękaną samochodem fizjologią.
Krok 4.
Do Pakietu rzeczy czekających na podróż dołączyłam także psią zabawkę - decyzja padła na Kong Snugga Wubba, z perspektywy czasu włożyłabym w kieszeń także mały szarpaczek, szczególnie jeśli podróż jest dłuższa i planujemy postoje.
Krok 5.
Rezerwuję kierowcę. W tym przypadku wytypowana została moja rodzicielka zwana Inkwizycją. Ciężko mi wyobrazić sobie jednoczesne prowadzenie auta, pilnowanie trasy i zwracanie uwagi na szczeniaka.

Do wyjazdu: jeden dzień

Krok 1.
Szykuję jakieś przekąski dla młodego, najlepiej coś lekkostrawnego i w małej ilości - ot, by przełamać lody albo ośmielić szczeniaka. U nas był to kawałek ugotowanego mięsa z kurczaka podziabany na mniejsze kąski i kilka granulek karmy Taste of the Wild, Sierra Mountain.
Krok 2.
Do plecaka trafia także butelka wody i miska na nią.
Krok 3.
Szykuję  zestaw ciuchów na zmianę, także na wypadek problemów żołądkowych po drodze.
Krok 4.
Oglądam trasę, starając się (bezskutecznie) zapamiętać większe mijane miasta jako punkty kontrolne.
Poza wprowadzeniem adresu do GPSa zapisuję go także metodą tradycyjną wraz z numerem telefonu do hodowcy i umieszczam w kieszeni.

Dzień wyjazdu

Krok 1. Znoszę wszystkie naszykowane rzeczy do auta. Upewniam się, że niczego nie brakuje. Potem upewniam się jeszcze raz.
Krok 2. Przypominam sobie o ludziach w podróży - czyli szybka akcja robienia kanapek i herbaty do termosu.
Krok 3. Ostatnia meliska i w drogę!



Jedziemy sobie z Inkwizycją. Zaraz po przekroczeniu granicy zatrzymuje nas patrol czeskiej policji. Rutynowa kontrola, prawo jazdy i dokumenty auta. Podaję prawo jazdy i spoglądam błędnym wzrokiem dookoła, gdzie te dokumenty?! Szybka akcja trzepania schowków ujawnia zgubę. Podaję zdobycz policjantowi który zaczyna wpatrywać się w nie z intensywnością skanera. Po dłuższym wpatrywaniu oznajmia: "przeterminowane". Aż sama muszę sprawdzić, ale dokumenty ewidentnie utraciły ważność, niezależnie od kąta spoglądania. Miły pan policjant informuje nas, że za brak dokumentów grozi mandat 2000 koron. Na szczęście kończy się na pouczeniu.
Jakiś czas potem okazuje się, że licencja na mapy w GPS także utraciła ważność i jesteśmy z Inkwizycją zgubione. Z pomocą przychodzą mapy google w telefonie i po pewnym czasie udaje nam się wrócić na właściwą trasę.
Do hodowli dojeżdżamy z godzinnym opóźnieniem, jest już późny wieczór. Podpisuję formalności, dostaję paszport i udajemy się po psiaka. Biorę go na ręce i jest już oficjalnie mój.
Wypuszczam go na trawę celem wysikania, ale Yaron jest zaspany i nie w głowie mu toaleta. W związku z tym idziemy do samochodu.
Inkwizycja przejmuje kierownicę a ja moszczę się obok, szczelnie wyścielam się kocykami i napawam się puchatością Yaronowego futerka. Ruszamy. Młody najpierw rozgląda się z ciekawością, ale po jakimś czasie zaczyna popiskiwać. Ponieważ jednak nic się nie dzieje w końcu zasypia.
Zatrzymujemy się na obrzeżach Pragi. Wychodzę z Yaronem na siku i szybko okazuje się, że wzięcie zabawki było dobrym pomysłem. Młody bowiem najwyraźniej się wyspał, napił i teraz ma ochotę na zabawy. Biegamy więc po parkingowym trawniku i polujemy na nieszczęsną Snuggę.
Szczerze powiedziawszy myślałam, że zabawa będzie dość daleko na liście potrzeb szczeniaka w swojej pierwszej podróży, a zabawkę dorzuciłam "na wszelki wypadek". Biegając po trawniku bardzo się cieszę z tej decyzji, gdyż nie jestem zwolennikiem zabawy smyczą, a Yaron ma chęć na szarpanie.
Kiedy chłopak już się wybawił i wysikał możemy udać się w dalszą podróż. Tym razem bez przygód udaje nam się dotrzeć do domu.
Misja: "przywiezienie szczeniaka" zostaje szczęśliwie zakończona.






PS. Nie pijcie tyle melisy, bo potem będziecie zmuszeni robić przerwy w podróży!

wtorek, 23 lutego 2016

Wybór szczeniaka.

To jeden z tych tematów, na który napisane zostały setki a pewnie i tysiące notek na blogach, artykułów, poradników i innych mądrości.
To i ja nie będę sobie żałować.



Zoriona, na podstawie naszych wspólnych planów, wybrała dla mnie hodowczyni, co przyjęłam z ulgą, gdyż kompletnie nie czułam się na siłach sama podejmować takiej decyzji.

W przypadku Yarona sprawy miały się nieco inaczej. Do hodowli napisałam gdy miot był już na świecie, a na stronie widniało dwóch chłopaków "do wzięcia". Po tygodniu korespondencji udałam się na miejsce wybrać i zarezerwować szczeniaka.
Zanim jednak wybrałam się w drogę spędziłam tydzień zamartwiając się, jak ja u licha wybiorę tego psa?! Co jeśli wybiorę nie tak, albo wcale nie będę umiała podjąć decyzji? Wiedziałam jedynie, że stawiam na samca, a to niezbyt wiele.
Tak więc przez tydzień stałam się ekspertem na temat testów szczenięcych charakterów, przekopałam cały internet i wiele książek. Uzbrojona w wiedzę i czując się nieco pewniej ruszyłam w drogę.




Przyjeżdżam na miejsce, kieszenie mam powypychane zabawkami i smakołykami, a na twarzy determinację. Udajemy się do kojca w którym przebywały szczeniaki. Hodowca wyciąga jednego chłopaka i mówiąc "pes", stawia go na trawie. Pochyla się raz jeszcze i znów obwieszczając "pes", wyławia kolejnego szczeniaka. Mój mózg paruje gdy patrzę na te dwie śmieszne kulki z zapałem zabierające się do mordu na moich sznurówkach. Natomiast zatyka mnie kompletnie, gdy akcja "pes" powtarza się jeszcze dwa razy i po chwili obskakują mnie cztery śmieszne, futrzaste istoty.
Powtarzam sobie w głowie, że "przyszłam tu dokonać racjonalnego wyboru, przyszłam tu dokonać racjonalnego wyboru", podczas gdy prawa półkula lamentuje "wybór jednego z dwóch to masakra,a tu są cztery, co ja teraz zrobięeeee...".
Okazuje się, że choć dwóch chłopaków jest zarezerwowanych to rezerwacja nie jest przypisana do konkretnego szczeniaka i stąd ten ambaras.

Tak więc stoję sobie i ogarniam sytuację oraz cztery potworki. Gdy mam problem z podjęcie decyzji sięgam często po metodę eliminacji i tak też postanowiłam zrobić tym razem.

Samce z miotu są śmieszne. Dwa wyglądają jak malutkie, prawie gotowe owczarki, ze stojącymi uszami i innymi ONkowymi atrybutami. Dwa kolejne wyglądają jak skrzyżowanie świnki morskiej z niedźwiedziem. Są grubiutkie i bardzo puchate.

Po dłuższej chwili stania "eliminuję" oba owczarki i zostaję z dwoma misiami. Każdego z nich zabieram na bok. Z pierwszym misiem bawimy się w szarpanie różnymi zabawkami, sprawdzam jak młody poradzi sobie ze "zgubionym" w trawie chrupkiem i małą zabawką, odbiegam i wołam szczeniaka kilka razy, sprawdzam też jego chęć do przyniesienia mi rzuconej zabawki. Potem obowiązkowo mizianie, w różnych konfiguracjach, na brzuchu i plecach, po wzięciu na ręce... Macam też psie łapki i sprawdzam jak miś na to zareaguje.
Z drugim misiem powtarzam wszystkie czynności, z małym bonusem. Potrącona puszka z przysmakami spada młodemu na głowę. W tym momencie Drugi Miś, będący od początku na prowadzeniu, wygrywa bezapelacyjnie. Kiedy już puszka odbiła się od jego czoła i wylądowała z gruchotem na ziemi, miś podszedł do niej merdając ogonem i zaczął pacać ją łapą, z miną "jakie fajne coś spadło z nieba, ale super". I tak Drugi Miś został Yaronem, którego imię oznacza "pełen radości".




A teraz konkrety.
Co moim zdaniem jest najważniejsze przy wyborze psa do sportu czy pracy? Ma być psem z którym będzie się dobrze żyło na co dzień.

Dla mnie pierwszym kryterium była stabilność.
Nie wyobrażam sobie życia z psem który będzie głęboko przeżywał każdą drobnostkę. Idealny pies dla mnie to taki który może oddać się relaksacyjnemu smyraniu brzuszka, gdy obok odbywa się trening flyball, tylko po to by za chwilę być sprężonym i gotowym do pracy. Choć wiem, że ten magiczny "on/off" przycisk, to mnóstwo pracy włożonej w psa, najlepszym jej fundamentem jest stabilny charakter.

Kolejną istotną rzeczą jest wesołość.
Yaron był jedynym psem, który cieszył się ze wszystkiego, okazywał to przez całą wizytę i ani na chwilę nie przestał merdać ogonem. Nieważne, czy mógł się bawić, czy musiał grzecznie wytrzymać przytrzymywany na rękach. Fajnie mieć takiego psa, można się od niego dużo nauczyć.

Następną ważną cechą jest wytrwałość.
Tu sprawdzałam na przykład ile czasu pies będzie bawił się daną zabawką czy szukał zguby, bez utraty zainteresowania. Dla mnie to ważna cecha do przyszłej pracy na śladzie, choć ogromnie przydaje się w każdym rodzaju szkolenia.


Przyjaciółka powiedziała mi, że gdy stanę w obliczu wyboru szczeniaka, na pewno będę wiedziała który będzie do mnie pasował.
Trzeba było jej posłuchać zamiast martwić się pierdołami.


Jeśli ktoś dotrwał do końca w nagrodę ujawnię kompromitujące zdjęcie niedźwiedzio-świnki morskiej, zwanej też Misiem Dwa. Tak wyglądał dzień po mojej wizycie. Zgadnijcie, czemu ogon na zdjęciu jest rozmazany?