Uwielbiamy z Yaronem wspólną pracę
na śladzie. Ja cieszę się na samą myśl o nadchodzącym treningu,
Yarona w ekscytację wprawia widok szelek i plecaka które zabieramy
na tropienie.
Zanim jednak rozsmakowaliśmy się w
mantrailingu, trzeba było postawić pierwsze kroki. Kiedy Yaron
porządnie się u nas zadomowił, a ja poznałam go na tyle dobrze by
rozumieć w jaki sposób psiak się ze mną komunikuje, nadeszła
pora na pierwszy trening tropowy.
Po kolei wyglądało to tak:
co zabieramy?
Oczywiście psa, w obroży i na lekkiej
smyczy. W kieszeń biorę szelki, ulubiony futerkowy szarpak Yarona,
podsuszone kawałki serc i wątróbki na nagrody. Co najważniejsze,
trzeba zabrać ze sobą pozoranta. Na początek wybieram osobę z
którą Yaron jest bardzo blisko związany, czyli mojego męża.
Pozorant dodatkowo zabiera artykuł noszący jego i tylko jego
zapach. W naszym przypadku jest to noszona dzień wcześniej
koszulka, zamotana w węzełek.
gdzie i kiedy?
Na pierwszy trening wybieram łąkę na
skraju lasu, przeciętą rzędem wierzb rosnących wzdłuż miedzy.
Łąka pozbawiona jest świeżych ludzkich śladów, za to pełna
dziczych i sarnich tropów oraz bobków. Porasta ją średniej
wysokości, lekko wilgotna trawa. Dzień jest bezwietrzny, przez
ostatni tydzień sporo padało a powietrze wciąż jest wilgotne, co
dodatkowo ułatwi nam sprawę.
jak?
Pierwsze ślady Yarona to tak zwane
„fire trails”, nazwa sugeruje z jakim zaangażowaniem pies
powinien podchodzić do ćwiczenia.
Na początek idziemy razem na środek
łąki, w miejsce gdzie wał ziemny i wierzbowy szpaler umożliwią
szybkie zniknięcie pozoranta z zasięgu wzroku psa.
Zakładam psu szelki, na początek
jedynie po to by przyzwyczajał się do pracy w nich, oraz odpinam
smycz. Przykucam i przytrzymuję Yarona między swoimi nogami, jedną
ręką trzymając za szelki a drugą kładę mu na piersi, by
powstrzymywać go przed zbyt gwałtownym wyskakiwaniem do przodu.
Kiedy już zajęliśmy stabilną
pozycję, pozorant staje 2-3 metry przed nami i skupia na sobie uwagę
psa wołając go po imieniu. Następnie wyciąga przedmiot ze swoim
zapachem i rusza nim po ziemi imitując ruchy zwykle wykonywane
szarpakiem. Kiedy widzę, że Yaron podąża wzrokiem za ruchem
koszulki daję pozorantowi sygnał, a ten upuszcza przedmiot na
ziemię i odbiega. Trasa jego ucieczki została wcześniej ustalona
tak, aby biegł z wiatrem, po przebiegnięciu ok. 5 metrów zniknął
psu z oczu, następnie biegł jeszcze przez ok. 15 metrów (na tyle blisko, by pies szybko go odnalazł, a jednocześnie na tyle daleko, by zdążył opuścić głowę i szukać nosem, a nie wzrokiem) w linii
prostej i ukrył się za drzewem.
Ja w międzyczasie staram się utrzymać
Yarona który piszczy i wyrywa się chcąc biec za swoim panem. Jak
tylko pozorant znika za drzewem puszczam psa wolno. Pierwsze co Yaron
robi, to podbiegnięcie do przedmiotu który tak go interesował
chwilę temu, chwyta go w zęby i biegnie w kierunku miejsca, gdzie
pozorant zniknął mu z oczu.
Po przekroczeniu miejsca w którym
ostatni raz widział pozoranta, Yaron wciąż biegnąc przed siebie
zaczyna się rozglądać, kiedy ta metoda zawodzi na mgnienie oka
opuszcza głowę. Szybkie niuchnięcie upewnia go, że podąża we
właściwym kierunku. Na dalsze rozważania nie ma czasu, ponieważ
młody dobiega do pozoranta i rozpoczynamy imprezę pochwalną.
Pozorant skarmia psa kawałkami
jedzenia jednocześnie chwaląc jego intelekt i dzielność. Ja
również daję wyraz swojemu zadowoleniu, w sposób tak ekspresyjny,
że cała okolica dowiaduje się, jak wspaniałego mam psa. Do tego
oczywiście Yaron jest szczodrze wygłaskany i wyniuniany. Szał
radości wieńczy wspólna zabawa szarpakiem.
Kiedy już Yaron popławił się w
glorii i chwale, przytrzymuję go i powtarzamy wszystko od nowa,
zaczynając w punkcie gdzie pozorant został uratowany a
przemieszczając się z wiatrem w głąb pola. Finalnie pozorant
zostaje uratowany sześć razy. Chociaż psiak ewidentnie ma nadzieję
na więcej, na tym kończymy nasz pierwszy trening, ponieważ nie
chcę nadmiernie zmęczyć szczeniaka.
po co?
Te pierwsze treningi mają jedno, bardzo ważne zadanie - pokazać psu, że znajdowanie ludzi jest super fajne.
Nie stawiam na precyzję, nie szukam dokładności, ślady "zamawiam" proste, maksymalnie z lekkim łukiem, nie za długie, pozbawione przeszkód. Na wszystkie te rzeczy przyjdzie pora. Na ten moment budujemy najważniejszą z podstaw - motywację.
A na koniec - filmik!
Zapraszam do oglądania jak takie początkowe treningi wyglądają - tutaj mam nagrany chyba trzeci w życiu Yaronowy trening, A w zasadzie jedną sekwencję poszukiwania która się na niego składała. Zwalczyłam chęć zagłuszenia mojej gadaniny jakąś miłą dla ucha muzyką, więc zapraszam do oglądania autentycznego wycinka początków naszej pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz